czwartek, 14 kwietnia 2011

"Ostatni Testament" - czyli jak zrobić z dobrego pomysłu kiepską książkę.

Każdy z nas od czasu do czasu ma ochotę oderwać się od ambitnych książek i sięgnąć po coś znacznie lżejszego. Takim tytułem miał być z założenia „Ostatni Testament” autorstwa Sama Bourne’a. Pisarz, a zarazem dziennikarz skorzystał z kilkunastoletniego doświadczenia, jakie posiada w sprawach Bliskiego Wschodu i stworzył thriller ściśle je wykorzystujący. Jak więc wypada ten tytuł na tle innych tytułów tego gatunku?

Zacznijmy może od najmocniejszego punktu tej powieści, a mianowicie umiejscowienia akcji i pomysłu na intrygę. Autor dość wiarygodnie opisał sytuację polityczną i konflikty targające Izraelem, Palestyną i okolicznymi państwami. Nie wymagajmy jednak od „Ostatniego testamentu” nadmiernego realizmu – to literatura akcji, w której niemożliwe staje się jak najbardziej prawdopodobne.


Podczas negocjacji pokojowych między Izraelem i Autonomią Palestyńską jako mediator zostaje wysłana Amerykanka Maggie Costello. Z powodu pewnych problemów podczas jej misji w Afryce przeszła na szybszą emeryturę, jednak gdy przedstawiciel rządu zwraca się do niej z prośbą o pomoc na Bliskim Wschodzie, jeszcze tego samego dnia Maggie wsiada do samolotu lecącego do Izraela.

Sprawy komplikują się, gdy ginie Szimon Guttman, archeolog i zapalczywy żydowski nacjonalista. A to dopiero początek szeregu zabójstw, które prowadzą do eskalacji konfliktu. Maggie wraz z synem Guttmana rozpoczyna tropienie zabójców mężczyzny oraz poszukiwania przedmiotu, który posiada tak ogromną wartość, że można za niego zabić.

O ile początek książki i wstępne portrety bohaterów sprawiają dobre wrażenie, w dalszej części lektury mamy do czynienia z tendencją spadkową. Motywy kierujące początkowo naszą bohaterką i jej późniejsze zachowanie nie wzbudzają pozytywnych uczuć czytelnika. Ponieważ z założenia jest to postać pozytywna, jest to ewidentny błąd autora. Co więcej,  zazwyczaj przekonania i myśli bohaterów wydają się nielogiczne, naiwne i wzbudzają zdumienie. Można mieć także mieszane uczucia odnośnie finału i zakończenia (treść poszukiwanego dokumentu w żaden sposób nie wzbudza w czytelniku podziwu dla wyobraźni autora). A mogło być wstępem do kolejnej książki…

Całość sprawia wrażenie dobrego tytułu na wakacje – lekkiego, z interesującym miejscem akcji i nie wymagającego dużego zaangażowania intelektualnego. Niestety, Sam Bourne nie dorównał poziomem swej powieści najbardziej cenionym w tym gatunku autorom. Głównym powodem jest kreacja głównych postaci, no i jedno pytanie – dlaczego mediatorka Stanów Zjednoczonych, zamiast prowadzić profesjonalne i kluczowe dla regionu rozmowy, ugania się za jakąś tabliczką? Jeśli szukacie tego typu lektury polecam raczej sięgniecie po książki Jamesa Rollinsa albo Elizabeth Kostovy.

2 komentarze:

  1. Ciągle pamiętam jak pokazywałaś mi cytaty z tej książki. Do tej pory chce mi się śmiać jak o nich pomyślę. :) Raczej nie zamierzam sięgać po "Ostatni Testament".

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomysł interesujący, więc szkoda że wykonanie gorsze. Czasami tak bywa. Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń

Popularne posty