piątek, 19 czerwca 2015

Seriale do nadrobienia w wakacje cz. 1

W poniższym wpisie zaprezentuję Wam seriale, które ja osobiście już oglądałam i polecam (albo jestem w trakcie oglądania). W kolejnej części, która ukaże się "na dniach", zamieszczę pozostałe pozycje, które nie zmieściły się w tym zestawieniu.

Lato to doskonały czas na nadrobienie zaległych seriali - część z nas ma wreszcie upragnione urlopy, a jeszcze inni mogą odsapnąć od szkoły/uczelni. Na dodatek w telewizji ogólnodostępnej w te upalne miesiące dzieje się bardzo mało i w tym czasie prym wiodą Showtime i HBO. Jest to więc czas maratonów filmowych dla każdego serialoholika.

wtorek, 16 czerwca 2015

Premierowy odcinek space opery Dark Matter, czyli miało być mrocznie, wyszło przeciętnie

Zawsze lubiłam seriale science fiction. Byłam w stanie przymknąć oko na nie zawsze odpowiednie efekty specjalne i czasami bezsensowne wątki i wyjaśnienia, „jak coś działa”. Zdarzały się produkcje, które uwielbiam do dziś – westernowe Firefly, rewelacyjne australijskie Farscape (całe szczęście Claudia Black podkłada głoś w wielu grach komputerowych i można ją usłyszeć między innymi w Uncharted i Dragon Age), niezłe Defiance i odkryte niedawno The 100 (gdy skończę drugi sezon, naskrobię recenzję). Do mającego polską premierę tuż po światowej Dark Matter, podchodziłam z dużym dystansem. Bardzo dużym.

Póki co postacie są równie plastikowe co dekoracje

O produkcji nie czytałam wcześniej zbyt wiele,  oprócz informacji o tym, że takowy tytuł powstaje. Dark Matter to serial twórców Gwiezdnych wrót oraz Lost Girl (Zagubiona tożsamość), w Polsce pokazywany na Scifi Universal. Space opera powstała na bazie powieści graficznej o tym samym tytule, wydanej w 2012 roku przez Dark Horse.

Na papierze wszystko wygląda świetnie – szóstka nieznanych sobie bohaterów budzi się z hibernacji na opuszczonym statku. Żadne z nich nie wie, kim jest i co się wydarzyło. Wspólnie postanawiają odkryć, kim są i co poszło nie tak. Przy okazji każde z nich odkrywa, w czym kiedyś było najlepsze – władaniu szablami, korzystaniu z najnowszych technologii itd. Szybko nasi arcyciekawi bohaterowie natrafiają na granego przez Zoie Palmer androida. I to tak naprawdę jedyna postać, która wzbudza jakiekolwiek emocje i chce się ją oglądać na ekranie. A nie jest człowiekiem.
This isn’t right – takiej osoby nie mogło zabraknąć w serialu

Bohaterowie dość szybko odnajdują się w swoich szablonowych rolach w drużynie (mięśniak, wiecznie zdenerwowany, ekspertka od wyjaśniania „jak to działa” itd.) i już teraz widać zadatki na dalsze facepalmy przy oglądaniu poczynań szóstki.

Bardzo rozbawiło mnie to, że android sterujący statkiem najwidoczniej nie należy do mistrzów w swojej dziedzinie i rozważam opcje w tak szybkim tempie, jak jest to w stanie powiedzieć aktorka. Efekty specjalne (a zwłaszcza podróże statkiem) przypominają na myśl seriale z początku lat 90-tych. To dałoby się oczywiście znieść, gdyby nie to, że sceny walk również póki co nie należą do najlepszych, wypadają drętwo i sztucznie. To samo dotyczy większości obsady. Jest to oczywiście dopiero pierwszy odcinek, a już niejednokrotnie zmieniałam zdanie odnośnie serii po obejrzeniu większej liczby odcinków (Spartacus, ostatnio The 100).

Zakończenie odcinka oferuje zwrot akcji i ujawnienie tożsamości bohaterów, jednak mam nadzieję, że nie będzie to tak proste, jak zostało przedstawione w ostatnich minutach. Po jednym odcinku wiele może się jeszcze zmienić (i mam nadzieję, że tak się stanie), chociaż mam wątpliwości odnośnie tego, czy uda im się zmienić aż tak wiele. W końcu zamiast czekać i męczyć się kolejnymi odcinkami, można po prostu sięgnąć po inny serial (obejrzyjcie koniecznie Farscape). Pierwszy sezon liczy 13 odcinków i póki co nie wiadomo, czy zostanie zamówiony drugi sezon. 


poniedziałek, 15 czerwca 2015

Corsair K70 MX Blue, czyli pierwsza przygoda z klawiaturą mechaniczną

Lubię pisać. I to nie tylko dłuższe teksty, ale również podczas rozgrywek w grach – szybko odpisywać znajomym (a jeśli akurat jest to mecz w multi, od razu ginąć). Do tej pory korzystałam z klawiatury Razer Deathstalker, ponieważ zawsze lubiłam układ klawiszy znany z laptopów i pisało mi się na nim całkiem nieźle. Chociaż, robiłam na nim dość dużo literówek, ponieważ klawisze nie były wyprofilowane, a w grach zdarzało mi się nie trafić w odpowiedni klawisz i umrzeć w tempie ekspresowym. A potem weszłam w posiadanie klawiatury mechanicznej i… to była miłość od pierwszego wejrzenia.


Klawiatury mechaniczne nie są dla każdego. Ich budowa znacząco różni się od standardowych, niespecjalistycznych klawiatur do pisania albo grania – większość z nich to klawiatury membranowe. Co jest innego w mechanicznych? Sposób wykonania klawiszy. Najbardziej znane klawisze należą do firmy Cherry MX i w zależności od zastosowania oferują inną siłę nacisku i dźwięk. Poniżej znajdziecie gift prezentujące zastosowanie dwóch najpopularniejszych z nich : nastawionych głównie na granie redów (mają bardzo szybki czas reakcji, ale przy pisaniu można łatwo popełniać błędy) i bardziej uniwersalne, z charakterystycznym klikiem Cherry MX Blue. 
Po przeprowadzeniu dość długiego researchu i obejrzeniu kilkunastu recenzji różnych klawiatur mechanicznych, zdecydowałam się na Corsaira K70 z klawiszami Cherry MX Blue. W Polsce znacznie większą popularnością cieszą się produkty firmy Razer (od jakiegoś czasu nie korzystają z klawiszy Cherry i produkują w Chinach własne odpowiedniki), nieźle radzi sobie również marka Tesoro. Corsair przyciągnął mnie jednak bardzo ciekawym designem i podkładką pod nadgarstki.
Klawiatury mechaniczne nie należą do najtańszych i są postrzegane jako high-endowe akcesoria dla graczy. Dlatego w ramach racjonalnych wyborów, zdecydowałam się na wersję z czerwonym podświetleniem, a nie wielokolorowym RGB. Wielokolorowa klawiatura na pewno wyglądałaby jeszcze lepiej na biurku, ale i bez tego K70 spełnia swoje zadanie i prezentuje się bardzo dobrze. Na odatek w standardzie otrzymałam specjalne, czerwone wyprofilowane wymienne klawisze WSAD-u oraz numeryczne 1-6. Klawisze wyjmuje się niezwykle łatwo specjalnym narzędziem i trzeba się BARDZO postarać, aby je uszkodzić. A gdy chcemy pograć, wyprofilowane przyciski nadają się idealnie.


Klawiatura mechaniczna wymaga jednak przyzwyczajenia. Po pierwsze, jeśli wcześniej korzystaliśmy z klawiatur w laptopach lub modeli takich jak Razer Deathstalker, większy skok klawiszy początkowo będzie uciążliwy. Ale tylko początkowo. Wyprofilowanie klawiszy, a w przypadku przełączników Cherry MX Blue również wyraźny skok w połowie klawisza (klawisz już wtedy jest uznawany za naciśnięty) sprawiają, że będziemy pisać o wiele szybciej i popełnimy znacznie mniej błędów.


Przełączniki Blue dobrze nadają się również do grania (chociaż tu prym wiodą przełączniki Red oraz Brown) - umożliwiają znacznie szybszą reakcję na zdarzenia dziejące się na ekranie i równoczesne naciśnięcie wielu klawiszy (tzw. antighosting). Po kilkunastu minutach w Battlefieldzie biegało mi się znacznie lepiej (latanie helikopterem to nadal coś, co przyczynia się do zwiększenia szans przeciwnego teamu na zwycięstwo), a i oddalone od WSAD-u przyciski nie sprawiały takich trudności w trafieniu. Często słucham na komputerze muzyki, korzystając ze Spotify'a. Ogromny plus za to, że obecne w prawym, górnym rogu klawisze multimedialne obsługują i ten program. Dzięki temu nawet podczas grania możemy zmienić piosenkę zmniejszyć głośność.

Tak prezentuje się narzędzie do wyjmowania klawiszy

Inną bardzo fajną opcją jest regulacja podświetlenia - ta opcja powoli przechodzi już do standardu w produktach dla graczy, jednak Corsair zaoferował również ciekawą funkcję - klawisze nie są podświetlone, a dioda pod klawiszem uruchamia się na parę sekund tylko po tym, jak ją naciśniemy. Daje to fajne efekty podczas pisania i zachęca do zwiększania szybkości klikania.

Nie ma jednak produktu bez wad. W tym wypadku jest to głośność użytkowania. Jeśli uwielbiamy charakterystyczny klik rodem ze starych klawiatur, będziemy zadowoleni. Jeśli nie – powinniśmy zastanowić się nad założeniem specjalnych nakładek wyciszających pod klawisze lub kupnem klawiatury membranowej. Mieszkając sama nie mam żadnego problemu z głośnymi salwami kliknięć w ciągu nocy, ale jeśli macie innych domowników niż kot, mogą być oni bardzo niezadowoleni z waszego zakupu. Charakterystyczny dźwięk słychać nawet podczas noszenia słuchawek.

Jeśli nie przeszkadza wam wspomniany hałas i cena (kosz takiej klawiatury to od 300 do nawet 650 zł), a chcecie mieć długowieczną klawiaturę z charakterystycznym klikiem (poniżej filmik z próbkami dźwiękowymi) i szybkim czasem reakcji - dajcie szansę klawiaturze mechanicznej. Przed zakupem przetestujcie jednak ten typ klawiatury u znajomych lub w jednym ze sklepów komputerowych. Ja po zakupie K70 nie planuję już wracać do klawiatur membranowych :)



niedziela, 14 czerwca 2015

3 sezon Orange Is the New Black, czyli jak przetrwać w szalonym systemie

Netflix to firma, która nieustannie serwuje nam dobre jakościowo seriale. Na dodatek, ponieważ są one dostępne tylko online, nie dotyczą ich reguły rządzące programami emitowanymi w telewizji ogólnodostępnej w USA. Najnowsze serial Wachowskich Sense8, polityczne mistrzostwo House of Cards oraz najmroczniejszy serial Marvela – Daredevil – te produkcje nie mogły powstać gdzie indziej. Podobnie jest z Orange Is the New Black. Historia na bazie autobiograficznej książki Piper Kerman o kobietach przebywających w więzieniu o niskim rygorze przed premierą nie zapowiadała się na aż tak wielki hit. A okazało się, że przygody Piper i pozostałych osadzonych pokochali zarówno krytycy, jak i widzowie.

Moje oczekiwania wobec trzeciego sezonu również były bardzo wysokie – pierwszy i drugi sezon trzymały poziom, na dodatek do stałej obsady miała powrócić postać Alex Vause, granej przez Alex Vause. Trzynaście nowych odcinków pochłonęłam w dwudniowym maratonie i już teraz mogę napisać – z niecierpliwością czekam na czwarty, już potwierdzony sezon.


Uwaga!!! Poniższa recenzja to wrażenia z trzeciego sezonu, nie mogło więc obyć się bez odwoływania do konkretnych postaci i wydarzeń. Czujcie się ostrzeżeni przed spoilerami ;)

W więzieniach w USA przebywa ponad 2,2 miliona osób. I większość z nich, nawet jeśli uda im się z nich wyjść, szybko do nich wraca. OItNB to tragikomedia i pomimo tego, że dużo w niej humoru, całościowy odbiór sytuacji uwięzionych nie jest w żaden sposób zabawny. I to właśnie o tym jest trzeci sezon. Czy więzienie resocjalizują? Są odpowiednią karą za zbrodnie? Pomagają powrócić na łono społeczeństwa? Jeśli serial Netflixa miałby być tego wyznacznikiem, mogłabym napisać tylko jedno – nie za bardzo.

Piper Chapman chyba nigdy nie była moją ulubioną bohaterką – zapatrzona w siebie, narcystyczna i ciągle żyjąca w przekonaniu, że jest jedną z tych dobrych. A im więcej oglądamy odcinków, tym bardziej zaczynamy w to wątpić. Wątek jej związku z Larrym został ostatecznie zakończony (i dobrze, postać grana przez Jasona Biggsa do najciekawszych nie należała, ale nie od dziś wiadomo, że Orange to serial przede wszystkim o kobietach), a do więzienia powraca Alex. Biorąc pod uwagę ogromną chemię, jaka łączyła te bohaterki i skomplikowaną przeszłość, można było spodziewać się, że scenarzyści zaoferują nam więcej scen Alex z Piper i flashbacków z życia tej pierwszej. Nic z tego. Najwidoczniej będziemy musieli poczekać na to do czwartego sezonu. Trochę to rozczarowujące, biorąc pod uwagę znikomą obecność Alex w drugim sezonie, ale za to mamy całkiem ciekawy wątek Piper. Dlaczego ciekawy? Ano bo oglądając wcześniej setki innych seriali i filmów, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że prężnie rozwijający się biznes Piper w sprzedawaniu noszonej przez więźniarki bielizny kiedyś wyjdzie na jaw. I bohaterka sama zafunduje sobie więcej lat za kratkami. Póki co odkrywa w sobie gangstera i nie słucha ostrzeżeń Alex.
Piper rozwija swoje umiejętności

 Siłą OItNB jest jednak coś innego – ogromny przekrój przez charaktery więźniarek i systematyczne ukazywanie ich życiowych historii. A w tym sezonie – również przybliżenie postaci strażników i kierowników placówki.  W drugim sezonie mogliśmy poznać postacie czarnoskórych kobiet, w tym większy nacisk został położony na postacie Latynosek – Aleidy Diaz, Marisol Gonzales (cały czas mnie ciekawi, dlaczego trafiła na tyle lat do więzienia za sprzedanie czegoś, co nawet nie było LSD)  oraz pozostających w zeszłych sezonach w cieniu: wychowanej w surowej, religijnej społeczności Leanne, Big Boo, praktycznie nieodzywającej się Normie. Właściwie każda postać ma swoje pięć minut (tylko czasami szkoda, że to tylko te 5 minut!), chociaż tym samym zdarzają się nagłe zniknięcia. I tak: Nicky nie pojawia się w finalnych odcinkach (mam nadzieję, że jednak powróci w czwartym sezonie), a John Bennett znika równie szybko, pozostawiając w pamięci świetny flashback z tańcem i irytujący do samego końca wątek dziecka Dayi (no ile można, a to na pewno nie koniec zastanawiania się, co będzie z dzieckiem dalej).

W poprzednich sezonach postacie męskie były najogólniej rzecz mówiąc nieistniejące – Hayley bywał wkurzający, wyskakując z rasizmem, mizoginistycznymi wypowiedziami i homofobią (doprawdy, wybrał sobie świetne miejsce do pracy, pasujące do jego charakteru) a Pornstache po prostu był Pornstache (w tym sezonie jego chwilowy comeback jest świetny). W tym jest już lepiej. Zajmujący się sprawami technicznymi w więzieniu Joel Luschek jest naprawdę zabawny, a mający na uwadze dobro więźniarek i stan więzienia Joe Caputo toczy walkę z korporacją i rosnącymi wymaganiami pracowników. A to prowadzi do rewelacyjnego finału sezonu, który dorównuje temu, co zaserwowano nam pod koniec pierwszego sezonu. Jest ciekawie!

źródło: http://bussykween.tumblr.com/

Sezon pochłonęłam jak przystało na serialoholika - szybko i z małymi przerwami. I niestety miałam uczucie niedosytu. Trzynaście odcinków trzyma poziom, ale brakuje zamknięcia wątków, za to mnożą się pytania o przyszłość większości bohaterów. Wątek Alex został urwany w krytycznym momencie (a i tak było jej za mało ;(, Piper postanowiła zostać samotnym wilkiem i bez większych skrupułów ukarała osobę, która ukradła jej oszczędności i tym samym sprowadziła na nią przedłużoną odsiadkę w więzieniu o wyższym rygorze. A wspomniany wątek tego, kto zajmie się dzieckiem Diaz (która nadal nie ma własnego zdania) będzie się ciągnął i ciągnął i w przyszłym roku. Jedno jest pewne – potencjał na nowe odcinki jest i to ogromny. Netflix znowu nie zawiódł, dostarczając tytuł, który pod zabawną otoczką i humorem, pokazuje trudne i smutne historie kobiet, które w pewnym momencie wybrały źle i teraz płacą za to cenę.

Popularne posty