niedziela, 27 września 2015

Recenzja filmu Marsjanin, czyli jak dobrze przedstawić hodowlę ziemniaków w kosmosie

Ridley Scott to bez wątpienia utalentowany reżyser. Ale jego ostatnie filmy, nie zaliczyłabym do najbardziej udanych – zarówno Prometeusz, jak i Robin Hood oraz Exodus: Bogowie i królowie to produkcje, które miały potencjał bycia czym lepszym. Ale niestety nie wszystko zagrało tak, jak powinno. Dlatego do ekranizacji jednej z najciekawszych powieści science fiction ostatnich lat, Marsjanina autorstwa Andy’ego Weira, podchodziłam z dużym dystansem. Chociaż zwiastuny zapowiadały, że możemy mieć do czynienia z naprawdę udaną produkcją.


Marsjanin jest filmem długim (trwa 2 godziny i 21 minut), ale właściwie od samego początku zostajemy wrzuceni w sam środek akcji. Nie ma tu aż tak długiego wstępu jak w Interstellar (ogólnie, podczas oglądania niejednokrotnie porównywałam do siebie te produkcje i muszę przyznać, że jednak dzieło Scotta wypada lepiej), postacie poznajemy „w biegu”, razem z rozwojem sytuacji. Matt Damon wciela się tu w rolę botanika Marka Watneya, który zajmuje się analizą środowiska na Czerwonej Planecie. Do końca zorganizowanej przez NASA misji badawczej zostało jeszcze trochę czasu, ale z powodu niesprzyjających warunków pogodowych i potężnej burzy piaskowej, kilkuosobowy zespół zostaje zmuszony do opuszczenia małej stacji badawczej na Marsie i powrotu do domu. Jednak podczas ewakuacji, Watney zostaje uderzony przez odłamki i zostaje w tyle za uciekającym zespołem. Grana przez Jessicę Chastain Commandor Lewis (tylko czekałam, aż w filmie ktoś zwróci się do niej Commandor Shepard) na podstawie informacji o rozszczelnieniu kombinezonu botanika, podejmuje decyzję o zaprzestaniu poszukiwań i nieryzykowaniu zdrowia pozostałych członków załogi. Tak oto grana przez Mata Damona postać zostaje pierwszym kolonizatorem Marsa.

Film jest dość długi, ale udało się w nim upchnąć liczne wątki i każda postać ma właściwie swoje pięć minut. Zdecydowanie na plus wypadają sceny, które pozornie mogłyby wydać się najmniej ciekawe. Watney przeszukujący opuszczoną bazę, uprawiający uprawy i rozwiązujący coraz więcej problemów przy tak długim, samotnym pobycie na nieprzyjaznej planecie budzi sympatię. Nawet pomimo braku większego zarysowania jego psychiki. Właściwie nie wiemy o nim nic poza tym, że jest botanikiem, prawdopodobnie nie ma żadnej rodziny oraz mimo ciężkiej sytuacji, radzi sobie nieźle i nie opuszcza go poczucie humoru. Ridley Scott idealnie zbalansował obecność scen dramatycznych, z tymi bardziej komediowymi. Wydawałoby się, że opowieść o samotnym człowieku na Czerwonej Planecie, z małą szansą na przeżycie i jakikolwiek ratunek, będzie pełna dramatu i depresyjności. Jednak niejednokrotnie cała sala kinowa wybuchała śmiechem podczas lżejszych momentów.

Marsjanin nie jest, tak jak było w przypadku Grawitacji z Sandrą Bullock, filmem jednego aktora. Właśnie to, obok przepięknych krajobrazów Marsa oraz nacisku na wierność nauce (chociaż nie zawsze, ale o tym później) stanowi ogromny plus tej produkcji. NASA dość szybko odkrywa, że jednak Watney przeżył – pytanie tylko, jak długo będzie sobie radził, jak się z nim skontaktować i jak go uratować? W obsadzie filmu właściwie nie ma słabszego ogniwa. Zajmujący się powracającą z misji załogą Mitch Henderson grany jest przez Seana Beana i każdy miłośnik Władcy Pierścieni wybuchnie śmiechem, widząc nawiązanie do trylogii Tolkiena. Jeff Daniels wcielający się w szefa NASA również nie ustępuje pola, a Marsjanin może być jedną z jego najlepszych ról. Znana głownie z komedii Kristen Wigg tym razem pokazuje swoje możliwości aktorskie w kinie science fiction wcielając się w rzeczniczkę prasową i osobę odpowiedzialną za wizerunek NASA w mediach. Jej wątek, pomimo tego, że jest drugo- albo i trzecioplanowy, bardzo dobrze pokazuje ogromną presję i stres podczas pracy na takim stanowisku. A także ogromny konflikt moralny  - czy społeczeństwo powinno wiedzieć o misji wszystko? A może jednak trzeba część danych zataić, aby program lotów kosmicznych i badania planet pozostał niezagrożony. Dynamika panująca w zespole NASA jest rewelacyjna, momentami to właśnie sceny na Ziemi interesowały mnie bardziej, niż te na Marsie. Szkoda tylko, ze osoby wracające na Ziemię, nie miały więcej okazji na to, aby pojawić się na dużym ekranie. Jest to jednak zrozumiałe, bo i sama produkcja trwa 2.5 godziny, więc część wątków musiała zostać wycięta a postacie mniej rozwinięte. Film na tym wcale nie ucierpiał, a sam montaż zasługuje na pochwałę.

W filmie nie było tyle Jessici Chastain ile bym chciała, to chociaż wstawię tutaj jej GIF

W filmach science fiction ogromną rolę odgrywają oprawa wizualna oraz nauka. Co do tego pierwszego, nie można mieć żadnych zastrzeżeń. O ile nie przepadam za produkcjami w 3D i jeśli jest możliwość obejrzenia filmu bez okularów, zawsze ją wybieram, tak tutaj zostało to zrealizowane naprawdę dobrze. Krajobrazy Marsa zapierają dech w piersiach, planeta pomimo braku roślinności zdaje się być niezwykle zróżnicowana pod względem ukształtowania terenu. Trochę więcej zastrzeżeń można mieć do samej oprawy naukowej, ale to i w książce nie do końca pozostało zgodne z rzeczywistością. Najbardziej w oczy rzuca się to, że nie uwzględniono mniejszego przyśpieszenia grawitacyjnego na Marsie, w porównaniu z Ziemią oraz sama burza piaskowa – tak silne zjawiska pogodowe na Czerwonej Planecie nie występują. Ale bez takich zmian nie byłoby filmu, więc trudno się spierać o takie rzeczy z twórcami.

Marsjanin nie zawodzi. To bardzo dobre kino science fiction, bez słabszych momentów. Fabuła jest spójna oraz sprawnie prowadzona, każda postać ma idealnie dobranego aktora i pozostaje w pamięci na dłużej, a prawie dwie i pół godziny filmu mijają niezwykle szybko. I bez poczucia nudy. Zdecydowanie warto to zobaczyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty