Assassin’s Creed IV: Black Flag
ukazał się w 2013 roku i towarzyszył premierze konsol najnowszej generacji.
Jednak z powodu ogromnych zaległości growych, serialowych i książkowych,
sięgnęłam po ten tytuł Ubisoftu dopiero teraz. I wiecie co? Żałuję, że nie
zrobiłam tego wcześniej.
Ubisoft podeszło do tematyki
pirackiej bardzo ambitnie, przez co gracz co chwila zaskakiwany jest nowymi
możliwościami. Owszem, część z nich pojawiła się już wcześniej (minigierki,
bitwy morskie, polowanie na zwierzęta) ale i tak – to czwarta część serii jest
tą największą i najbardziej klimatyczną (nie grałam jeszcze w Rogue i Unity,
ale i na nie przyjdzie pora).
Źródło: http://steamcommunity.com/sharedfiles/filedetails/?id=518687859 |
Fabuła, czyli kasa jest
najważniejsza
O ile Ezio należał do postaci
ciekawych, tak Connor pojawiający się w AC III potrafił zirytować swoim idealizmem
i naiwnością. Pewnie, wolność i równość jest ważna, ale czy zawsze musi być to podane w tak łopatologiczny sposób? To, co było dużym minusem poprzedniej odsłony serii, wypada
rewelacyjne w Black Flag. Osiemnastowieczne Karaiby i złote czasy piratów – to nie
mogło się nie udać. Gra wygląda przepięknie, piaszczyste plaże, przepiękna,
przejrzysta woda – samo to skłania do zagrania w ten tytuł. I rozpoczęcia
oszczędzania na wyjazd na Karaiby.
Edwarda Kenwaya poznajemy jako
pirata, który pragnie szybko zdobyć fortunę, pławić się w sławie i pieniądzach.
W wyniku zbiegu okoliczności, zabija Assassyna Duncana Walpole’a i wchodzi w
posiadanie drogocennych informacji. Podszywa się pod zmarłego zdrajcę i zamiast
denata spotyka się z Templariuszami w Hawanie. Tak rozpoczyna się niesamowita
przygoda, w której bohater przez większość czasu stoi wcale nie po stronie
Templariuszy albo Asssynów, ale swojej – ciągle podkreśla, że pieniądze są dla
niego najważniejsze. To lekkoduch, który z uśmiechem na ustach rabuje kolejne
okręty. I to jest w tej grze najfajniejsze. Zniknęła pompatyczność i
moralizatorstwo, które czasami tak nachalnie pojawiało się w poprzednich
odsłonach. Zastąpił je optymizm, humor i wiara w to, że odpowiednio się starając, można zdobyć wszystko.
Źródło: http://elvenking.tumblr.com/post/111873732167/assassins-creed-meme-45-trailer-black |
Dialogi pomiędzy bohaterami są zabawne,
a same walki wydają się być mniej brutalne. To wszystko zdecydowanie wyszło
serii na dobre. Widzimy drogę bohatera do fortuny, zdobywanie kolejnych okrętów
do jego floty, ulepszanie własnej posiadłości i cały czas zastanawiamy się –
kiedy pójdzie coś nie tak? Opowieść o Edwardzie obfituje w zwroty akcji i nie
przedstawia idyllicznej alternatywy wobec historii. Nie chcę zdradzać zbyt wiele
z fabuły, ale właściwie obok AC I i Revelations, to moja ulubiona historia.
Płynę na Karaiby i już nie wracam
Uwielbiam grać w gry cRPG,
ponieważ wiele z nich ma rozbudowane, żyjące światy. Można się w nich zanurzyć,
odpalić grę o 18-tej i oderwać od monitora o 4 nad ranem. AC grą cRPG nie jest,
ale wciąga równie mocno co Skyrim albo Wiedźmin 3 (a na pewno bardziej niż
Dragon Age: Inkwizycja). Ubisoft wiedziało, czym podbić serce gracza. Ogromny
sandbox z trzema miastami (Hawana, Nassau oraz Kingston), licznymi bezludnymi
wysepkami i ogromnym terenem do rabowania i zatapiania statków. Black Flag to
jednocześnie spełnienie marzeń jak i przekleństwo każdego miłośnika „zbieractwa”.
Powracają fragmenty Animusa, skrzynia z pieniędzmi, a oprócz tego pojawiają się
zakopane skarby (aby je wykopać, trzeba udać się w konkretną lokację na
podstawie podanych współrzędnych i rysunku), podwodne wraki oraz zbieranie
materiałów potrzebnych do wykonania nowych strojów oraz ulepszeń naszego
okrętu. Jednym słowem – elementy cRPG są w tym tytule mocno obecne i
urozmaicają rozgrywkę.
Oprawa graficzna robi wrażenie.
Co prawda produkcja ukazała się dwa lata temu, ale i teraz wygląda rewelacyjne
(na moim komputerze z Asus ROG GTX760 4 GB, 16 GB RAM, I5-4570 3.2GHz śmiga bez
ścięć i żadnych problemów). Można zatracić się w pływaniu po wodach Karaibów i
grabieniu konwojów, zupełnie zapominając o głównym wątku. Walki morskie
pojawiły się już w AC III, ale tu zostały zrealizowane jeszcze lepiej. W wielu
produkcjach mamy syndrom jeszcze jednej tury, tutaj niejednokrotnie miałam
syndrom przejęcia jeszcze jednego okrętu. Bardzo dobrze prezentuje się
sterowanie (gram na padzie), co jest szczególnie ważne, gdy walczymy z paroma
okrętami bądź też szturmujemy fort.
W żadnej innej grze nie widziałam
tak świetnie zrealizowanej burzy i sztormu. Ogromne fale, na które należy
odpowiednio się ustawić, ograniczona widoczność, nieprzychylne wiatry i tajfuny
– przy pierwszych sztormach można się zestresować i docenić spokojne wody i
słońce. Graficy Ubisoftu świetnie spisali się również jeśli chodzi o faunę –
jaguary, dziki, króliki, rekiny, to wszystko można spotkać w dżunglach i głębinach
morskich. Szukając czegoś do przyczepienia się – wszystkie trzy miasta różnią
się między sobą charakterem, ale w porównaniu do dzikich terenów, nie zapadają
tak w pamięci. Nie jest to znany z poprzednich części Rzym albo Wenecja.
Na ogromną pochwałę zasługuje
oprawa dźwiękowa. Członkowie załogi naszego bohatera podczas żeglugi śpiewają
szanty, przez co jeszcze szybciej wczuwamy się w szalone czasy piractwa. Kenway
przemawia głosem Constantine (Walijczyk Matt Ryan), który idealnie wciela się w
pirata budującego na przekór Anglii i Hiszpanii wolną Republikę Nassau. W
pewnym momencie bardziej interesowały mnie losy bandy korsarzy niż walka
Templariuszy z tytułowymi Assassynami.
A godziny mijały
Nigdy nie byłam ogromną fanką
serii Assassin’s Creed. Owszem, podobała mi się jedynka, potrafiłam docenić
barwną Wenecję i pięknie przedstawiony Rzym, orientalny Stambuł podbił moje
serce a Boston spodobał mi się dzięki możliwości polowania oraz rozwoju
posiadłości, ale nie jest to cykl, którego każda gra Ubi otrzymuje ode mnie
pre-order (na to może liczyć Wiedźmin albo Mass Effect). Black Flag jest jednak
póki co najbardziej dopracowaną grą w serii (przypomnę jeszcze raz, że Unity i
Rogue nadal czekają na instalację i przejście) i przystępną dla kogoś, kto nie
grał we wszystkie poprzednie odsłony. Na dodatek w tropikalnych Karaibach można
się zakochać. I spędzić tak jak ja, liczne godziny na abordażu, nurkowaniu i
rozwijaniu swojej floty handlowej.
Dodatkowo, podobnie jak w AC III,
pojawia się tryb wieloosobowy. Częściowo pełni on dopełnienie wątku
współczesnego, ale jeśli preferujemy grę single, to nie powinniśmy czuć braków
w rozgrywce. W trybie wieloosobowym nie spędziła zbyt wiele czasu – bardziej do
gustu przypadły mi mapy w AC III, ale w Black Flagu mamy jeszcze większe możliwości
kustomizacji postaci. Pojawia się również Laboratorium – możemy w nim
samodzielnie zdefiniować to, w jaki sposób zagramy ze znajomymi.
Black Flag to bardzo udana seria
i przyznam, że czekam na kolejną grę od Ubisoftu, w której nacisk zostanie
położony na otwarte przestrzenie. Dlatego nadal jeszcze nie zagrałam w Unity, a
na Syndicate spokojnie poczekam na przeceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz