Kolejne książki w danej serii rzadko notują gwałtowny wzrost jakości tekstu. Nic dziwnego zatem, że większość osób które przeczytały wcześniejsze książki autorstwa Marjorie M. Liu („Pocałunek Łowcy” i „Wołanie z mroku” ), będzie podchodziła dość sceptycznie do najnowszej odsłony przygód tropicielki demonów. Młoda amerykańska pisarka już teraz posiada dobry, wyrobiony styl, ale dopiero teraz zaczyna eksperymentować z fabułą i dojrzałością opowiadanych historii. Czy „Dzikiemu płomieniowi” takie zabiegi wyszły na dobre?
Ponownie śledzimy losy Maxine Kiss ostatniej pozostałej przy życiu kobiecie, której celem jest strzeżenie zasłony stanowiącej barierę pomiędzy światem śmiertelników i demonów. Towarzyszące bohaterce demony, za dnia stają się jej żywą zbroją i pod postacią tatuaży czekają aż do zapadnięcia zmroku. Gdy nadchodzi noc, opuszczają skórę tropicielki i wyruszają wraz z nią na łowy zombie. Warto wyjaśnić, że pod pojęciem „zombie” nie kryją się chodzące, rozkładające się zwłoki, ale demony które zawładnęły ludźmi i zamieszkują ich ciała. Pomysł na dodatnie tak ciekawych postaci jest jednym z najmocniejszych cech serii – Zee i reszta stworków są bardzo skuteczni w eliminowani przeciwników, ale wprowadzają także dużo humoru do lektury. Ich często dziecinne zachowania, upodobanie do jedzenia pluszowych zabawek itd. sprawiają, że czytelnik z ciekawością będzie czytał wzmianki o ich pochodzeniu. A jest ich bardzo dużo, ponieważ pisarka uczyniła ich istnienie, tak samo jak rolę Maxinę w utrzymywaniu spokoju główną osią fabuły.
Już początkowe rozdziały książki mile zaskakują – główna bohaterka zabija swojego dziadka (który jest przy tym nieśmiertelny i traci tylko materialną formę) i zostaje dotknięta fragmentaryczną amnezją. Zapomina o istnieniu swojego ukochanego Granta, który także nie należy do zwykłych ludzi i nie ustępuje jej mocami. Marjorie M. Liu stara się zaskoczyć czytelnika kilkoma zwrotami akcji i robi to dość dobrze. Mieszane uczucia może wywołać próba udoroślenia książki – w kilku momentach zostają użyte dobitne słowa, a i scena odbycia stosunku głównych bohaterów wydaje się dziwnie wyróżniać na tle serii, w której do tej pory miłość pomiędzy bohaterami i jej okazywanie z reguły była pomijana przez znaczną część książek. W trzecim tomie cyklu pojawia się także mniejsza ilość irytujących monologów myślowych bohaterki o źle, tym kim jest itd. Wcześniej burzyły one wiarygodność postaci Maxine, jako rozdartej uczuciowo kobiety – z jednej strony tropicielki demonów, a z drugiej strony zakochanej kobiety, pragnącej posiadać dom i rodzinę. Tym razem całość została lepiej zaprezentowana i autorka stanęła na wysokości zadania. Jeśli chodzi o stronę fabularną książki, rozwój wątku głównego i skupienie się na odpowiedzi na pytanie kim tak naprawdę jest protagonistka i jej mali towarzysze.
Pomimo tego, że Liu planowała wydanie tylko trzech książek o zabójczyni demonów, otwarte zakończenie sugeruje możliwość powstania kolejnych części. I jeśli dorównają one „Dzikiemu płomieniowi”, czas poświęcony na ich czytanie nie będzie stracony. A przynajmniej nie dla osób, które poszukują lekkiej lektury z demonami i romansem. Najnowsza odsłona serii to bezsprzecznie najlepsza część, chociaż osoby które wcześniej nie czytały poprzednich pozycji, powinny najpierw zapoznać się przynajmniej z pierwszym tomem, w którym poznajemy wszystkich głównych bohaterów, który następnie pojawiają się w „Wołaniu z mroku” oraz „Dzikim płomieniu”.
Dobry warsztat pisarski autorki sprawia, że pomimo występujących czasami niezamierzenie śmiesznych i patetycznych dialogów, całość czyta się przyjemnie. To dobra lektura, gdy akurat nie mamy nic pod ręka, a chcielibyśmy sięgnąć po odprężający tytuł, w której występują demony. Niestety, najpierw należałoby zapoznać się z wcześniejszymi książkami z cyklu, a mogą one zniechęcić do dalszego czytania.
Zdaje się, że poprzestanę na Twojej recenzji zamiast sięgać po tę książkę - czyta się bardzo miło, choć tematyka nie jest w moim stylu:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ja sięgnęłam po tą książkę tylko dlatego, że Gildia miała egzemplarz recenzencki i automatycznie przypadł on mnie;/ Ale i tak, myślałam, że będzie gorzej:)
OdpowiedzUsuńSiostra będzie chyba zadowolona z tej serii:). I prezent z głowy:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
O, całkiem pozytywna opinia! To mnie zaskoczyło, myślałam, że tą serię można już spisać na straty ;) Na mojej półce cały czas stoi część 1, za którą muszę się w końcu zabrać, ale nie spodziewam się po niej szału ;P
OdpowiedzUsuńHmmm chyba jednak nie moja bajka ;)
OdpowiedzUsuńMnie już okładka przekonuje że to nie moja bajka. Kolejna wojownicza księżniczka?
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, to nie jest żadna księżniczkaXD Ale masz rację, okładka nie prezentuje się zbyt zachęcająco i chyba nie brałabym tej książki do poczytania w metrze.
OdpowiedzUsuńMoże to być ciekawa książka, lecz ocena jakości poprzednich trochę mnie zniechęca do tej (na razie) trylogii.
OdpowiedzUsuńPoprzednie części były nijakie, a tu taka zmiana? Może kiedyś przeczytam. Co do recenzji, napisana jest bardzo dobrze, tylko czy nie zdradzasz zbyt wiele w kwestii tego, co robi i co się dzieje z Maxine? Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńMoże sięgnę ;-)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze nic tej autorki, ale nie brzmi ona zbyt oryginalnie :)
OdpowiedzUsuńTirindeth: Nie zdradzam za wiele:) Ta częściowa amnezja itd. są na samym początku książki:)
OdpowiedzUsuńA ja jej poszukam ;)
OdpowiedzUsuń