Zawsze lubiłam seriale science fiction. Byłam w stanie
przymknąć oko na nie zawsze odpowiednie efekty specjalne i czasami bezsensowne
wątki i wyjaśnienia, „jak coś działa”. Zdarzały się produkcje, które uwielbiam
do dziś – westernowe Firefly, rewelacyjne australijskie Farscape (całe
szczęście Claudia Black podkłada głoś w wielu grach komputerowych i można ją
usłyszeć między innymi w Uncharted i Dragon Age), niezłe Defiance i odkryte
niedawno The 100 (gdy skończę drugi sezon, naskrobię recenzję). Do mającego
polską premierę tuż po światowej Dark Matter, podchodziłam z dużym dystansem.
Bardzo dużym.
O produkcji nie czytałam wcześniej zbyt wiele, oprócz informacji o tym, że takowy tytuł
powstaje. Dark Matter to serial twórców Gwiezdnych wrót oraz Lost Girl
(Zagubiona tożsamość), w Polsce pokazywany na Scifi Universal. Space opera
powstała na bazie powieści graficznej o tym samym tytule, wydanej w 2012 roku
przez Dark Horse.
Na papierze wszystko wygląda świetnie – szóstka nieznanych
sobie bohaterów budzi się z hibernacji na opuszczonym statku. Żadne z nich nie wie,
kim jest i co się wydarzyło. Wspólnie postanawiają odkryć, kim są i co poszło
nie tak. Przy okazji każde z nich odkrywa, w czym kiedyś było najlepsze –
władaniu szablami, korzystaniu z najnowszych technologii itd. Szybko nasi
arcyciekawi bohaterowie natrafiają na granego przez Zoie Palmer androida. I to
tak naprawdę jedyna postać, która wzbudza jakiekolwiek emocje i chce się ją
oglądać na ekranie. A nie jest człowiekiem.
Bohaterowie dość szybko odnajdują się w swoich szablonowych
rolach w drużynie (mięśniak, wiecznie zdenerwowany, ekspertka od wyjaśniania „jak
to działa” itd.) i już teraz widać zadatki na dalsze
facepalmy przy oglądaniu poczynań szóstki.
Bardzo rozbawiło mnie to, że android sterujący statkiem
najwidoczniej nie należy do mistrzów w swojej dziedzinie i rozważam opcje w tak
szybkim tempie, jak jest to w stanie powiedzieć aktorka. Efekty specjalne (a
zwłaszcza podróże statkiem) przypominają na myśl seriale z początku lat
90-tych. To dałoby się oczywiście znieść, gdyby nie to, że sceny walk również
póki co nie należą do najlepszych, wypadają drętwo i sztucznie. To samo dotyczy
większości obsady. Jest to oczywiście dopiero pierwszy odcinek, a już
niejednokrotnie zmieniałam zdanie odnośnie serii po obejrzeniu większej liczby
odcinków (Spartacus, ostatnio The 100).
Zakończenie odcinka oferuje zwrot akcji i ujawnienie
tożsamości bohaterów, jednak mam nadzieję, że nie będzie to tak proste, jak
zostało przedstawione w ostatnich minutach. Po jednym odcinku wiele może się jeszcze zmienić (i mam nadzieję, że tak się stanie), chociaż mam wątpliwości odnośnie tego, czy uda im się zmienić aż tak wiele. W końcu zamiast czekać i męczyć się kolejnymi odcinkami, można po prostu sięgnąć po inny serial (obejrzyjcie koniecznie Farscape). Pierwszy sezon liczy 13 odcinków i
póki co nie wiadomo, czy zostanie zamówiony drugi sezon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz