niedziela, 6 października 2013

Star Trek, Star Wars, a ja tymczasem zachwycam się Mass Effectem...

Zawsze miałam problemy z filmami zaliczanymi do klasyki. Wynikało to po części z tego powodu, że po prostu ich nie widziałam. Nie zawsze interesowałam się aż tak filmami, a oprócz tego w kolejce czekało mnóstwo książek, seriali oraz gier. A wypadałoby robić coś jeszcze oprócz tego. Dlatego moja lista filmów do obejrzenia na Filmwebie liczy obecnie 1780 tytułów. W pewnym momencie było to ponad 2500 produkcji, ale przejrzałam zestawienie i usunęłam to, co mogę obejrzeć kiedy indziej. Liczba nadal imponująca, ale do końca roku postaram się zmniejszyć ją do 1500 filmów. Kto wie, może mi się uda. Tymczasem wzięłam się za oglądanie starszych Star Treków, przygotowując się do obejrzenia W ciemność. Star Trek. I wrażenia mam cokolwiek mieszane.

Podobnie jak z Gwiezdnymi Wojnami (stare części obejrzałam dopiero niedawno i wcale mnie nie zachwyciły) nie czuję żadnego sentymentu do produkcji, których nie widziałam w dzieciństwie. To prawdopodobnie dlatego nie oczekuję z niecierpliwością na kolejne filmy z uniwersum SW i krytycznie patrzę na zachwyty wielu osób nad tą serią. Podobnie jest ze Star Trekiem. Pierwsza część powstała w 1979 roku i widać to na każdym kroku. O ile jakość efektów specjalnych wcale mi nie przeszkadza, tak zupełnie nie mogę znieść tego, w jaki sposób została nakręcona ta produkcja. Wszystko dzieje się za wolno, pierwsze minuty to po prostu napisy i widok gwiazd, dialogi są za proste a akcja często ma zbyt powolne tempo. Pewnie, kiedyś nie kręcono takich filmów jak teraz i fani serii mogą czuć się oburzeni z powodu tego, co pisze. Nie mając w dzieciństwie styczności ze Star Trekiem wiele razy robiłam przerwy w oglądaniu i sprawdzałam, co dzieje się w Internecie. Film zupełnie mnie nie zainteresował, zwłaszcza, że wcześniej widziałam wersję Abramsa i wiedziałam mniej więcej, co się wydarzy.

O wiele bardziej spodobała mi się druga część – Gniew Khana z 1982 roku. Ricardo Montalban świetnie zagrał głównego antybohatera, a wszystkie sceny z tą postacią naprawdę przykuwały uwagę. Nawet dziwne stroje bohaterów (często w ogóle niepraktyczne) nie przeszkadzały mi we wciągnięciu się w historię prezentowaną przez Nicholasa Meyera. Zaskoczyło mnie to, że w produkcji pojawia się Kirstie Alley  - wcześniej nie miałam pojęcia, że ta produkcja znajduje się w jej filmografii. W tamtych czasach obecność tak wielu kobiet w rolach głównych w produkcji science fiction budziła niemałe poruszenie, jednak dla mnie i jak dla wielu współczesnych widzów jest to coś naturalnego. Zawsze zwracam szczególną uwagę na to, jakie kobiece postacie pojawiają się w dziele (szczególnie, jeśli to gra komputerowa). Niedługo najprawdopodobniej doczekamy się pierwszego filmu o superbohaterach z kobietą w roli głównej, dlatego pod względem odkrywczości trudno nie docenić rewolucji jaką przyniosły pierwsze Star Treki.


W ciemność. Star Trek (kolejny przykład „udanego” polskiego tłumaczenia tytułu) to solidna kontynuacja Star Treka z 2009 roku, jednak można w niej znaleźć dużo wad. Przez cały czas trwania filmu widać, że produkcja nastawiona jest na młodszą widownię, fabule brakuje głębi a główny antagonista nie różni się zbytnio od tego typu postaci widzianych w innych produkcjach. Zabrakło też odpowiedniego rozwoju postaci, a obecność większości z nich na ekranie służy jedynie do wyróżniania się akcentem, urodą lub ewentualnie udziału w scenach akcji. Przykład jest pojawienie się nowej postaci kobiecej – granej przez Alice Eve doktor Carol Marcus. W paru scenach aż prosi się o dłuższe, mniej wyświechtane dialogi. Również konflikt pomiędzy Spockiem (Zachary Quinto) a Uhurą (Zoe Saldana) zostaje rozwiązany po jednej wzruszającej opowieści Spocka. W filmie zdecydowanie brakuje wyrazistych charakterów, które zostałyby zapamiętane na dużej. Prawie udaje się to Benedictowi Cumberbatchowi (Khan) ale nawet z jego talentem aktorskim nie było przeskoczenie słabości scenariusza.

J. J. Abrams bardzo dobrze przedstawia sceny akcji chociaż w wielu scenach po głębszej analizie można dojść do wniosku, że pewnie decyzje bohaterów są bezsensowne. I nie tylko to. Przykłady? Telefony komórkowe w przyszłości będą miały rewelacyjny zasięg – nawet jak nie działa łączność pomiędzy statkami, to za pomocą telefonu połączymy się z drugą osobą z każdego miejsca we wszechświecie. Może w pozostałych scenach wystarczyło zadzwonić a nie próbować przywrócić łączność? A już na samym początku mamy scenę ucieczki bohaterów, ponieważ najlepiej odwrócić uwagę tubylców od statku kradnąc ich święty zwój niż zostawić Enterprise na orbicie i wysłać mały statek, z którego zostanie automatycznie zrzucony potrzebny ładunek. Ale lepiej narażać wszystkich aby widz czuł więcej emocji. Ale nie czuje, bo bohaterzy są zbyt płascy i niecharyzmatyczni. I to największy problem tego filmu. A poniżej kompilacja absurdów w filmie.



Uniwersom Star Treka jak i Star Wars nie udało się podbić mojego serca. W przypadku pierwszego starsze filmy nie robią na mnie takiego wrażenia, a nowsze to po prostu blockbustery z dobrą obsadą i dużą liczbą błysków, natomiast w przypadku drugiego nigdy nie przepadałam za prostym podziałem na dobro i zło. Jakby tego było mało Yoda mnie irytował, a Han Solo to za mało aby polubić to uniwersum. Oczywiście są jeszcze książki (ale tych nie czytałam, więc się nie wypowiadam) oraz gry komputerowe. Zarówno Knights of the Old Republic jak i Star Wars: Force Unleashed bardzo mi się podobały, a w to pierwsze z chęcią zagram ponownie (jak już przejdę kilkadziesiąt zaległych gier). Jest jednak inne uniwersum science fiction, które absolutnie uwielbiam i jestem ogromną fanką wszystkiego, co jest z nim powiązane.



Studio BioWare ze swoją trylogią Mass Effect sprawiło, że przesiedziałam długie godziny nad każdą z części, przeczytałam również wydane komiksy i niedługo zabiorę się za książki. Przygody Sheparda, pierwszego ludzkiego Widma (strażnika wszechświata odpowiadającego tylko przed Radą) oferują coś, czego próżno szukać w filmach sf – możliwość wyboru i samodzielnego pokierowania losami ludzkości i galaktyki. To ode mnie zależało, którzy towarzysze przeżyją do końca oraz to czy bohater przetrwa walkę ze Żniwiarzami.

Oczywiście każda z części miała mnóstwo wad, a zakończenie trylogii przejdzie do historii jako niezwykle absurdalne i wkurzające (wybierz kolorek) jednak oprócz bohaterów oraz niezwykle szczegółowego przedstawienia świata jest coś jeszcze, co czyni gry z serii Mass Effect moimi ulubionymi – szarość postaci i świata przedstawionego. Kierując losami Sheparda to ja decyduję, kto przetrwa a kto nie, często nie mając jednego, dobrego wyboru. Na dodatek scenarzyści w studiu mieli do siebie przypisanych towarzyszy i każdy tworzył dialogi dla swojej postaci. Dzięki temu ich charaktery są tak odmienne a o samej grze można dyskutować ze znajomymi godzinami.

Wracając jednak do samego uniwersum, mamy do czynienia ze światem, w którym ludzkość wcale nie jest taka potężna i świetna, jak jej się wydaje. Ma ambicje i chce szybko awansować w hierarchii galaktycznej ale wcale nie jest to takie proste. Na dodatek wiele ras, które już dłużej zajmują się polityką nadal nie doczekało się swojego miejsca w Radzie i z zazdrością patrzy na nasz gatunek. Podoba mi się to, że pomimo równowagi wśród ras, cały czas pojawiają się konflikty, a większości polityków w grach tylko pozornie zależy na dobrze ogółu, bardziej troszcząc się o swoje interesy. Właśnie dzięki takiej realności i dbałości o szczegóły Mass Effect potrafi zachwycić swoim światem. Pokazuje też po części to, co możemy ogólnie zauważyć w społeczeństwie – ludzie coraz bardziej oczekują gier, filmów i książek, które nie opowiadają o prostym zwycięstwie dobra nad złem, a nie wszystkie postacie są tylko dobre bądź tylko złe. Tutaj oczywiście można się czepiać, że w końcu Shepard chce uratować galaktykę, ale patrzą na drogę jaką przebył, zawarte sojusze i straty jakie poniósł, daleko mu do wizerunku herosa sprzed lat. I może właśnie to podoba mi się w tej grze najbardziej (oprócz rewelacyjnych rozmów z towarzyszami i multiplayera w Mass Effect 3). Poniżej jeden z moich ulubionych utworów Malukah.



Mam wrażenie że ten tekst to więcej „lania wody” niż konkretów, ale umieszczę go mimo to na blogu. Jeśli uważacie, że takie coś jest złe, to postaram się umieszczać teksty w trochę innym styl :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty