Z reguły dopiero po zapoznaniu się z drugą częścią serii, jesteśmy w stanie stwierdzić, czy nasza pierwsza ocena była trafna, oraz czy warto kontynuować czytanie dzieł danego autora/autorki. „Pocałunek łowcy” pierwszy tom serii autorstwa Marjorie M. Liu był lekturą dość ciężką do oceny – z jednej strony duży potencjał, istnienie demonów itd., ale z drugiej, dziwne poczucie nudy, braku zadowolenia i satysfakcji z lektury. „Wołanie z mroku”, druga książka w cyklu tworzonym przez młodą amerykankę, utwierdziło mnie w moich wcześniejszych obawach.
Ponownie śledzimy losy Maxine Kiss, ostatniej tropicielki wszelkiego rodzaju stworów i jej nieodłącznych pomocników – demonów. Za dnia pozostają oni tatuażami czyniącymi bohaterkę praktycznie nieśmiertelną, nocami wychodzą na łowy i biada temu, kto stanie na ich drodze. Osoby, które nie miały styczności z poprzednim tomem, mogą z początku być zagubione, nie znając relacji łączących bohaterkę z Grantem i innymi powracającymi postaciami. Książka nie jest jednak ścisłą kontynuacją i otrzymujemy nowe wątki.
Tym razem autorka zdecydowała się na częste zmiany scenerii i bohaterowie trafiają między innymi do Szanghaju. Nareszcie czytelnicy dowiadują się interesujących faktów z historii tropicielek i tego, kim tak naprawdę jest Grant. To właśnie ich tożsamość jest głównym motorem całej intrygi, w którą zamieszane jest także tajemnicze bractwo. Marjorie M. Liu nie zawiedzie swoich fanów, ale osoby przypadkowo sięgające po ten tytuł mogą być lekko zawiedzione – książka mimo wszystko jest dość monotonna, brakuje w niej nagłych zwrotów akcji i przede wszystkim, wykorzystania potencjału, jaki niosą ze sobą demony.
„Wołanie z mroku” ratuje dobry styl autorki – niezbyt górnolotny, ale łatwy w odbiorze i o ile zainteresuje nas fabuła, pochłoniemy ten tytuł w jeden dzień. Warto podkreślić, że nie jest to typowy paranormal romance – uczucie, jakim darzą siebie Maxine i Grant jest bardzo głębokie, ale niezbyt wyeksponowane w lekturze. Większy nacisk został położony na zdarzenia, nie na emocje. Dominuje akcja, ale Marjorie M. Liu nie udaje się opisać wystarczająco interesującej sytuacji i bohaterów, do których możemy się przywiązać i uważnie śledzić ich poczynania.
Drugi tom serii przygód Maxine nie wprowadza nic nowego, powielając raczej schematy z poprzedniej części, która była zaledwie dobrą książką. Pierwsza odsłona nie zaskakiwała swoją jakością, ale dawała nadzieje na interesujący rozwój serii. Tak się jednak nie stało i „wołanie z mroku” to zaledwie przeciętna lektura, po którą sięgną osoby którym mimo wszystko pierwszy tom przypadł do gustu. Inni nie mają tutaj czego szukać, i powinni sięgnąć po znacznie lepszą serię Rachel Caine z dżinami w roli głównej.
nie czytałam i nie zamierzam żałować swojej decyzji
OdpowiedzUsuńjakoś tak mieszane mam uczucia. Z jednej strony skrytykowałaś, a z drugiej zachęca mnie tematyka, więc jeśli trafi się okazja, przeczytam.
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji czytać, ale skoro przeciętna to chyba dam sobie z nią spokój:)
OdpowiedzUsuńCzytałam i popieram, przeciętna. Chociaż samą autorkę darzę szacunkiem, ma niesamowitą wyobraźnię.
OdpowiedzUsuńBookEater - Bo tematyka i potencjał były bardzo duże, niestety jest w tej książce coś takiego, że już po kilkunastu stronach czujemy się znudzeni. Naprawdę szkoda, bo demony to świetny temat na książkę:)
OdpowiedzUsuńchyba ją sobie odpuszczę
OdpowiedzUsuńDo mnie przyszedł trzeci tom do recenzowania dla Gildii:( Mam nadzieję, że przynajmniej nie będzie gorsza od drugiej części...
OdpowiedzUsuń