sobota, 30 kwietnia 2011

"Torment: Udręka" i wyższość gry komputerowej nad książką.

Z recenzjami książek powstałych na bazie gier jest pewien problem. Próbują one dokładnie skopiować świat i postacie z gry albo starają się przedstawić wszystko z zupełnie innej strony; uzupełnić uniwersum o nowe szczegóły. „Torment: Udręka” autorstwa Raya i Valerie Vallese zalicza się do tej pierwszej kategorii. Autorzy współpracowali ze scenarzystami gry, pragnąc pozostać jak najbliżej pierwowzoru. Czy im się to udało? Przekonacie się o tym w poniższej recenzji.

Nasz bohater, Thane (w odróżnieniu od gry nie jest już Bezimiennym), budzi się w kostnicy. Nie pamięta, kim jest i co się stało. Jego ciało pokrywają liczne blizny, a pierwszą osobą, którą spotyka, jest gadająca czaszka, Morte. Pomaga mu ona w ucieczce i razem wydostają się do miasta Sigil. Miasta innego niż wszystkie. Rozbudowanego, pełnego portali i niesamowitych stworów ze wszystkich sfer. Thane wyrusza więc w poszukiwanie swojej przeszłości. Szybko odkrywa swoja niezwykłą zdolność do przeżywania własnej śmierci. W jego wyprawie udział biorą dość nietypowi kompani – Morte, opanowany i honorowy githzerai Dak’kon oraz diablica Anna.


Autorzy mieli nie lada problem z oddaniem głębi świata, plastycznymi opisami postaci oraz miejsc. I nie do końca im się to udało. Gracz jest w stanie wyobrazić sobie kostnicę, Słup Czaszek ale osoba nie mająca styczności z Planescape: Torment będzie miała z tym problemy. To, co było ogromną zaletą gry, okazało się być dużym minusem książki. Świetnym pomysłem byłoby dołączenie do „Udręki” mapy miasta oraz ważniejszych miejsc. Niestety, jedynymi materiałami dodatkowymi są zapowiedzi innych książek wydawnictwa.

Dialogi i relacje między bohaterami nie zostały tak świetnie zaprezentowane jak to miało miejsce w komputerowym pierwowzorze. Zrobienie z Thane’a postaci bez emocji, kierującej się tylko i wyłącznie logiką, znacznie utrudnia czytelnikowi jakiekolwiek współczucie mu i identyfikowanie się z nim. Także język, jakim została napisana książka pozostawia sporo do życzenia. Owszem, jest to dość lekka i w miarę szybka lektura, ale czasami trafiają się takie „kwiatki” jak: „Krzywe spojrzenie biesa było intensywne, stałe, przyszpilało Thane'a jak motyla do deski”. Nie przeszkadza to w czytaniu, ale pozostawia niemiłe wrażenie. Największą wadą powieści „Torment: Udręka” jest wspomniany wcześniej brak jakiejkolwiek oryginalności względem pierwowzoru. Akcja przebiega dokładnie tak samo jak w grze. Postaci także niczym się nie różnią. Tak więc ktoś, kto zamierza zabrać się za książkę jako swoisty wstęp do świata Planescape, zostanie uraczony dużą ilością spoilerów. Z kolei osoba, która już ukończyła grę, nie dowie się niczego nowego, będzie tylko zaskoczona znacznym spłyceniem postaci i świata, a także niewykorzystanym potencjałem.

Mogło być świetnie, materiał był wprost doskonały, ale Ray i Valerie Valesse nie zdołali go wykorzystać. Szkoda. Tym samym książkę mogę polecić tylko wielkim fanom gry oraz  osobom, które chcą sobie przypomnieć pewne fakty z nią związane. Innym radzę sięgnąć po pierwowzór.

1 komentarz:

Popularne posty