środa, 25 grudnia 2013

Recenzja filmu "Kongres", czy to udany hołd dla twórczości Lema?

Tytuł: Kongres
Tytuł oryginalny: The Congress
Data premiery: 16 maja 2013 (świat), 13 września 2013 (Polska)
Kraj produkcji: Belgia, Francja, Luksemburg, Polska, Izrael, Niemcy
Czas trwania: 122 minuty
Obsada: Robin Wright, Jon Hamm, Danny Huston, Harvey Keitel, Kodi Smit-McPhee
Reżyser: Ari Folman
Scenariusz: Ari Folman, na podstawie powieści "Kongres futurologiczny" Stanisława Lema

Twórczość Lema nie należy do najłatwiejszych do zekranizowania. Wiele prób przeniesienia jego dzieł zakończyło się porażką, a ich realizatorzy nie potrafili oddać klimatu i przesłania zawartego w tekście źródłowym. Ostatnio wyzwanie podjął izraelski reżyser i scenarzysta Ari Folman, znany z niezwykle ciekawego pod względem artystycznym Walca z Baszirem. Na warsztat wybrał opowiadanie Kongres futurologiczny, będące częścią cyklu Dzienniki Gwiezdne, jednak, jak sam przyznaje w wywiadach, starał się zachować cechy charakterystyczne tekstu, dostosowując go jednocześnie do czasów współczesnych. Zabieg niezwykle ryzykowny, lecz w tym przypadku dość udany.

Książkowy niestrudzony badacz i podróżnik Ijon Tichy zostaje w ekranizacji zastąpiony przez Robin Wright graną przez… Robin Wright. Ta amerykańska aktorka zabłysnęła rolą Jenny Curran w Forrescie Gumpie, jednak pomimo dużego talentu nigdy nie przebiła się do ścisłej czołówki Hollywood. Mając świadomość jej twórczości, tym dziwniej ogląda się jej brawurową rolę w Kongresie, ponieważ znana z opowiadania alegoria komunizmu została zastąpiona opowieścią o kryzysie tożsamości. A cóż innego nadaje się do tego lepiej niż świat Fabryki Snów – aktorzy wiecznie martwiący się o kolejne role, łykający antydepresanty i próbujący stworzyć wokół siebie iluzję sukcesu, mając nadzieję na to, że nikt nie dostrzeże ich problemów oraz ludzkich wad. Kult doskonałości nigdzie indziej nie przejawia się z taką siłą, a postępujący rozwój technologii sprawia, że już niedługo będzie można ulepszyć wszystko, cokolwiek sobie wymarzymy. Przed takim wyborem staje wspomniana wcześniej Robin Wright. Sława uzyskana w latach młodości nie przynosi jej kolejnych nagród i udanych ról, bohaterka odrzuca kolejne oferty, miota się pomiędzy kontraktami, bojąc się stawić czoła oczekiwaniom. Zamiast tego poświęca swój czas na samotne wychowywanie dwójki dzieci, szczególną troską otaczając swojego nieuleczalnie chorego syna. Wszystko zmienia się w chwili, gdy otrzymuje ostateczną ofertę od studia Miramount.
Szef wytwórni proponuje bohaterce pełne zeskanowanie jej ciała oraz mimiki twarzy, co pozwoli na przenoszenie jej modelu do dowolnego filmu. W zależności od produkcji można będzie ją odmłodzić lub podstarzeć, a model jej postaci będzie praktycznie nie do odróżnienia od prawdziwej Robin. Istnieje jednak pewne ograniczenie – Wright nigdy więcej nie zagra już w żadnym filmie, nie wystąpi na scenie. Przestanie być aktorką i stanie się zwykłym człowiekiem, oddając swój wygląd studiu. Od pierwszych scen widz ma świadomość, że obcuje z filmem trudnym w odbiorze, niedającym łatwych odpowiedzi. Scenariusz obfituje w długie rozmowy pomiędzy bohaterami umożliwiające lepsze poznanie bohaterów i dające wrażenie kameralności historii bohaterki. Jedną z najlepszych z nich jest konwersacja pomiędzy Wright i jej wieloletnim przyjacielem oraz agentem, gdy przechodzi ona wspomniane skanowanie.
Kongres zaczyna być wierny oryginałowi dopiero od momentu, gdy wkraczamy w świat animacji. Dwadzieścia lat po zeskanowaniu, wizerunek Robin odnosi ogromne sukcesy, a każda kolejna produkcja przysparza jej coraz większe rzesze fanów. Sama bohaterka usunęła się w cień i zajęła spokojnym życiem, jednak w wyniku kończącego się kontraktu, przyjeżdża na tytułowy kongres. Wjazd na teren Miramountu wiąże się z przyjęciem pewnego gazu halucynogennego sprawiającego, że całe otoczenie zamienia się w animację. Na tytułowym spotkaniu dochodzi do niespodziewanego ataku, a Robin budzi się po dłuższym okresie czasu w jeszcze bardziej surrealistycznej rzeczywistości niż na kongresie.
Świat animacji inspirowany jest twórczością rysowników z lat 20-tych oraz 30-tych, mających na swoim koncie takie postacie jak Popeye oraz Betty Boop. Większość budżetu produkcji została wydana na niezwykle pracochłonne prace nad tą częścią tytułu, składającą się na środkowy jego fragment. Dość powiedzieć, że nad 55-minutową animacją pracowało dwustu ludzi z kilku krajów (w tym i Polski). Cały ten wysiłek doskonale widać na ekranie – rysunki są szczegółowe, a rozpiętość barw budzi podziw, chociaż po pewnym czasie możemy poczuć przytłoczenie oraz znużenie. Początkowy zachwyt zaczyna znikać z każdą kolejną minutą, a pomimo ciągle postępującej fabuły, oczekujemy powrotu do ujęć prawdziwych aktorów. Ciężki temat, jaskrawe barwy i zbyt wiele powolnych scen sprawiają, że chcielibyśmy chociaż troszeczkę przyśpieszyć to, co widzimy na ekranie.
Jako całość produkcja Folmana bardzo dobrze się broni, a reżyser umiejętnie wplata w świat Hollywood postacie komediowe. Miłośnicy kina z radością odnajdą tutaj nawiązania do klasyków oraz karykaturalne przedstawienie wielu znanych twórców. Obsada idealnie odnajduje się w powierzonych im rolach. Oglądając Robin Wright niejednokrotnie zastanowimy się, jak dużo widzimy tutaj postaci filmowej, a ile samej aktorki. Kongres to w wielu momentach bardzo intymna podróż w emocje i rozterki bohaterki borykającej się z kryzysem własnej tożsamości. Zamiast licznych efektów specjalnych, odgłosów wybuchów i poruszonej kamery zastosowano spokojne kadry (nad którymi czuwał Polak Michał Englert), liczne ujęcia twarzy postaci oraz umiejętne wyciszanie wszelkich odgłosów otoczenia. Pod względem technologicznym i montażowym mamy do czynienia z niezwykle udaną produkcją.
Wśród takich filmów science fiction jak ElizjumRiddick oraz Star Trek izraelski reżyser tworzy dzieło niezwykle spokojne, stawiające na pierwszym miejscu bohaterkę i jej uczucia, a nie efektowne sceny walk. Wizja przyszłości Folmana niewiele różni się od lemowskiej. Chemiczne środki odurzające przynoszą ich użytkownikom szczęście, jednak zawsze pozostaje pytanie – czy chcemy żyć w iluzji czy też lepiej odważyć się na konfrontację ze światem i przede wszystkim – sobą samym. Śledzenie życiowych wyborów Robin Wright skłania do refleksji nad naszym społeczeństwem oraz wizją przyszłości, która wcale nie wydaje się być tak nieprawdopodobna…
Recenzja ukazała się wcześniej na portalu Gildia.pl


2 komentarze:

  1. Zastanawiałem się właśnie, jak to wyszło w praniu. Miło słyszeć, że reżyserowi udało się nie zatracić książki w dostosowywaniu przekazu do wymogów medium oraz dzisiejszych czasów. Dorzucam film do listy "do oglądnięcia".

    ps. zastanawiałem się skąd Cię kojarzę. Gdy zobaczyłem Gildię pod recenzją już sobie przypomniałem - pisywałaś na GGK, gdzie i ja zaglądałem : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, pisałam dla GGK, cały czas na Gildii Filmu pojawiają się moje recenzje książek i byłam koordynatorką Gildii Filmu. Teraz, jak mam mniej czasu przez pracę zrezygnowałam z tego i okazyjnie się tam udzielam.

      A w gry nadal gram i kto wie, może kiedyś spełni się moje marzenie o pracy w branży growej :)

      Usuń

Popularne posty