wtorek, 15 września 2015

Assassin's Creed IV: Black Flag, czyli dlaczego nie zagrałam w to wcześniej?!

Assassin’s Creed IV: Black Flag ukazał się w 2013 roku i towarzyszył premierze konsol najnowszej generacji. Jednak z powodu ogromnych zaległości growych, serialowych i książkowych, sięgnęłam po ten tytuł Ubisoftu dopiero teraz. I wiecie co? Żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej.

Ubisoft podeszło do tematyki pirackiej bardzo ambitnie, przez co gracz co chwila zaskakiwany jest nowymi możliwościami. Owszem, część z nich pojawiła się już wcześniej (minigierki, bitwy morskie, polowanie na zwierzęta) ale i tak – to czwarta część serii jest tą największą i najbardziej klimatyczną (nie grałam jeszcze w Rogue i Unity, ale i na nie przyjdzie pora).

Źródło: http://steamcommunity.com/sharedfiles/filedetails/?id=518687859



Fabuła, czyli kasa jest najważniejsza

O ile Ezio należał do postaci ciekawych, tak Connor pojawiający się w AC III potrafił zirytować swoim idealizmem i naiwnością. Pewnie, wolność i równość jest ważna, ale czy zawsze musi być to podane w tak łopatologiczny sposób? To, co było dużym minusem poprzedniej odsłony serii, wypada rewelacyjne w Black Flag. Osiemnastowieczne Karaiby i złote czasy piratów – to nie mogło się nie udać. Gra wygląda przepięknie, piaszczyste plaże, przepiękna, przejrzysta woda – samo to skłania do zagrania w ten tytuł. I rozpoczęcia oszczędzania na wyjazd na Karaiby.

Edwarda Kenwaya poznajemy jako pirata, który pragnie szybko zdobyć fortunę, pławić się w sławie i pieniądzach. W wyniku zbiegu okoliczności, zabija Assassyna Duncana Walpole’a i wchodzi w posiadanie drogocennych informacji. Podszywa się pod zmarłego zdrajcę i zamiast denata spotyka się z Templariuszami w Hawanie. Tak rozpoczyna się niesamowita przygoda, w której bohater przez większość czasu stoi wcale nie po stronie Templariuszy albo Asssynów, ale swojej – ciągle podkreśla, że pieniądze są dla niego najważniejsze. To lekkoduch, który z uśmiechem na ustach rabuje kolejne okręty. I to jest w tej grze najfajniejsze. Zniknęła pompatyczność i moralizatorstwo, które czasami tak nachalnie pojawiało się w poprzednich odsłonach. Zastąpił je optymizm, humor i wiara w to, że odpowiednio się starając, można zdobyć wszystko.

Źródło: http://elvenking.tumblr.com/post/111873732167/assassins-creed-meme-45-trailer-black


Dialogi pomiędzy bohaterami są zabawne, a same walki wydają się być mniej brutalne. To wszystko zdecydowanie wyszło serii na dobre. Widzimy drogę bohatera do fortuny, zdobywanie kolejnych okrętów do jego floty, ulepszanie własnej posiadłości i cały czas zastanawiamy się – kiedy pójdzie coś nie tak? Opowieść o Edwardzie obfituje w zwroty akcji i nie przedstawia idyllicznej alternatywy wobec historii. Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły, ale właściwie obok AC I i Revelations, to moja ulubiona historia.

Płynę na Karaiby i już nie wracam

Uwielbiam grać w gry cRPG, ponieważ wiele z nich ma rozbudowane, żyjące światy. Można się w nich zanurzyć, odpalić grę o 18-tej i oderwać od monitora o 4 nad ranem. AC grą cRPG nie jest, ale wciąga równie mocno co Skyrim albo Wiedźmin 3 (a na pewno bardziej niż Dragon Age: Inkwizycja). Ubisoft wiedziało, czym podbić serce gracza. Ogromny sandbox z trzema miastami (Hawana, Nassau oraz Kingston), licznymi bezludnymi wysepkami i ogromnym terenem do rabowania i zatapiania statków. Black Flag to jednocześnie spełnienie marzeń jak i przekleństwo każdego miłośnika „zbieractwa”. Powracają fragmenty Animusa, skrzynia z pieniędzmi, a oprócz tego pojawiają się zakopane skarby (aby je wykopać, trzeba udać się w konkretną lokację na podstawie podanych współrzędnych i rysunku), podwodne wraki oraz zbieranie materiałów potrzebnych do wykonania nowych strojów oraz ulepszeń naszego okrętu. Jednym słowem – elementy cRPG są w tym tytule mocno obecne i urozmaicają rozgrywkę.

http://inquisitioncullen.tumblr.com/post/91646923017

Oprawa graficzna robi wrażenie. Co prawda produkcja ukazała się dwa lata temu, ale i teraz wygląda rewelacyjne (na moim komputerze z Asus ROG GTX760 4 GB, 16 GB RAM, I5-4570 3.2GHz śmiga bez ścięć i żadnych problemów). Można zatracić się w pływaniu po wodach Karaibów i grabieniu konwojów, zupełnie zapominając o głównym wątku. Walki morskie pojawiły się już w AC III, ale tu zostały zrealizowane jeszcze lepiej. W wielu produkcjach mamy syndrom jeszcze jednej tury, tutaj niejednokrotnie miałam syndrom przejęcia jeszcze jednego okrętu. Bardzo dobrze prezentuje się sterowanie (gram na padzie), co jest szczególnie ważne, gdy walczymy z paroma okrętami bądź też szturmujemy fort.

W żadnej innej grze nie widziałam tak świetnie zrealizowanej burzy i sztormu. Ogromne fale, na które należy odpowiednio się ustawić, ograniczona widoczność, nieprzychylne wiatry i tajfuny – przy pierwszych sztormach można się zestresować i docenić spokojne wody i słońce. Graficy Ubisoftu świetnie spisali się również jeśli chodzi o faunę – jaguary, dziki, króliki, rekiny, to wszystko można spotkać w dżunglach i głębinach morskich. Szukając czegoś do przyczepienia się – wszystkie trzy miasta różnią się między sobą charakterem, ale w porównaniu do dzikich terenów, nie zapadają tak w pamięci. Nie jest to znany z poprzednich części Rzym albo Wenecja.

Na ogromną pochwałę zasługuje oprawa dźwiękowa. Członkowie załogi naszego bohatera podczas żeglugi śpiewają szanty, przez co jeszcze szybciej wczuwamy się w szalone czasy piractwa. Kenway przemawia głosem Constantine (Walijczyk Matt Ryan), który idealnie wciela się w pirata budującego na przekór Anglii i Hiszpanii wolną Republikę Nassau. W pewnym momencie bardziej interesowały mnie losy bandy korsarzy niż walka Templariuszy z tytułowymi Assassynami.

http://inquisitioncullen.tumblr.com/post/95100220227/man-o-war

A godziny mijały

Nigdy nie byłam ogromną fanką serii Assassin’s Creed. Owszem, podobała mi się jedynka, potrafiłam docenić barwną Wenecję i pięknie przedstawiony Rzym, orientalny Stambuł podbił moje serce a Boston spodobał mi się dzięki możliwości polowania oraz rozwoju posiadłości, ale nie jest to cykl, którego każda gra Ubi otrzymuje ode mnie pre-order (na to może liczyć Wiedźmin albo Mass Effect). Black Flag jest jednak póki co najbardziej dopracowaną grą w serii (przypomnę jeszcze raz, że Unity i Rogue nadal czekają na instalację i przejście) i przystępną dla kogoś, kto nie grał we wszystkie poprzednie odsłony. Na dodatek w tropikalnych Karaibach można się zakochać. I spędzić tak jak ja, liczne godziny na abordażu, nurkowaniu i rozwijaniu swojej floty handlowej.

Dodatkowo, podobnie jak w AC III, pojawia się tryb wieloosobowy. Częściowo pełni on dopełnienie wątku współczesnego, ale jeśli preferujemy grę single, to nie powinniśmy czuć braków w rozgrywce. W trybie wieloosobowym nie spędziła zbyt wiele czasu – bardziej do gustu przypadły mi mapy w AC III, ale w Black Flagu mamy jeszcze większe możliwości kustomizacji postaci. Pojawia się również Laboratorium – możemy w nim samodzielnie zdefiniować to, w jaki sposób zagramy ze znajomymi.

Black Flag to bardzo udana seria i przyznam, że czekam na kolejną grę od Ubisoftu, w której nacisk zostanie położony na otwarte przestrzenie. Dlatego nadal jeszcze nie zagrałam w Unity, a na Syndicate spokojnie poczekam na przeceny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty