W poniższym wpisie zaprezentuję Wam seriale, które ja osobiście już oglądałam i polecam (albo jestem w trakcie oglądania). W kolejnej części, która ukaże się "na dniach", zamieszczę pozostałe pozycje, które nie zmieściły się w tym zestawieniu.
Lato to doskonały czas na nadrobienie zaległych seriali - część z nas ma wreszcie upragnione urlopy, a jeszcze inni mogą odsapnąć od szkoły/uczelni. Na dodatek w telewizji ogólnodostępnej w te upalne miesiące dzieje się bardzo mało i w tym czasie prym wiodą Showtime i HBO. Jest to więc czas maratonów filmowych dla każdego serialoholika.
Zawsze lubiłam seriale science fiction. Byłam w stanie
przymknąć oko na nie zawsze odpowiednie efekty specjalne i czasami bezsensowne
wątki i wyjaśnienia, „jak coś działa”. Zdarzały się produkcje, które uwielbiam
do dziś – westernowe Firefly, rewelacyjne australijskie Farscape (całe
szczęście Claudia Black podkłada głoś w wielu grach komputerowych i można ją
usłyszeć między innymi w Uncharted i Dragon Age), niezłe Defiance i odkryte
niedawno The 100 (gdy skończę drugi sezon, naskrobię recenzję). Do mającego
polską premierę tuż po światowej Dark Matter, podchodziłam z dużym dystansem.
Bardzo dużym.
Póki co postacie są równie plastikowe co dekoracje
O produkcji nie czytałam wcześniej zbyt wiele, oprócz informacji o tym, że takowy tytuł
powstaje. Dark Matter to serial twórców Gwiezdnych wrót oraz Lost Girl
(Zagubiona tożsamość), w Polsce pokazywany na Scifi Universal. Space opera
powstała na bazie powieści graficznej o tym samym tytule, wydanej w 2012 roku
przez Dark Horse.
Na papierze wszystko wygląda świetnie – szóstka nieznanych
sobie bohaterów budzi się z hibernacji na opuszczonym statku. Żadne z nich nie wie,
kim jest i co się wydarzyło. Wspólnie postanawiają odkryć, kim są i co poszło
nie tak. Przy okazji każde z nich odkrywa, w czym kiedyś było najlepsze –
władaniu szablami, korzystaniu z najnowszych technologii itd. Szybko nasi
arcyciekawi bohaterowie natrafiają na granego przez Zoie Palmer androida. I to
tak naprawdę jedyna postać, która wzbudza jakiekolwiek emocje i chce się ją
oglądać na ekranie. A nie jest człowiekiem.
This isn’t right – takiej osoby nie mogło zabraknąć w serialu
Bohaterowie dość szybko odnajdują się w swoich szablonowych
rolach w drużynie (mięśniak, wiecznie zdenerwowany, ekspertka od wyjaśniania „jak
to działa” itd.) i już teraz widać zadatki na dalsze
facepalmy przy oglądaniu poczynań szóstki.
Bardzo rozbawiło mnie to, że android sterujący statkiem
najwidoczniej nie należy do mistrzów w swojej dziedzinie i rozważam opcje w tak
szybkim tempie, jak jest to w stanie powiedzieć aktorka. Efekty specjalne (a
zwłaszcza podróże statkiem) przypominają na myśl seriale z początku lat
90-tych. To dałoby się oczywiście znieść, gdyby nie to, że sceny walk również
póki co nie należą do najlepszych, wypadają drętwo i sztucznie. To samo dotyczy
większości obsady. Jest to oczywiście dopiero pierwszy odcinek, a już
niejednokrotnie zmieniałam zdanie odnośnie serii po obejrzeniu większej liczby
odcinków (Spartacus, ostatnio The 100).
Zakończenie odcinka oferuje zwrot akcji i ujawnienie
tożsamości bohaterów, jednak mam nadzieję, że nie będzie to tak proste, jak
zostało przedstawione w ostatnich minutach. Po jednym odcinku wiele może się jeszcze zmienić (i mam nadzieję, że tak się stanie), chociaż mam wątpliwości odnośnie tego, czy uda im się zmienić aż tak wiele. W końcu zamiast czekać i męczyć się kolejnymi odcinkami, można po prostu sięgnąć po inny serial (obejrzyjcie koniecznie Farscape). Pierwszy sezon liczy 13 odcinków i
póki co nie wiadomo, czy zostanie zamówiony drugi sezon.
Lubię pisać. I to nie tylko
dłuższe teksty, ale również podczas rozgrywek w grach – szybko odpisywać znajomym
(a jeśli akurat jest to mecz w multi, od razu ginąć). Do tej pory korzystałam z
klawiatury Razer Deathstalker, ponieważ zawsze lubiłam układ klawiszy znany z
laptopów i pisało mi się na nim całkiem nieźle. Chociaż, robiłam na nim dość
dużo literówek, ponieważ klawisze nie były wyprofilowane, a w grach zdarzało mi
się nie trafić w odpowiedni klawisz i umrzeć w tempie ekspresowym. A potem
weszłam w posiadanie klawiatury mechanicznej i… to była miłość od pierwszego
wejrzenia.
Klawiatury mechaniczne nie są dla każdego. Ich budowa
znacząco różni się od standardowych, niespecjalistycznych klawiatur do pisania
albo grania – większość z nich to klawiatury membranowe. Co jest innego w
mechanicznych? Sposób wykonania klawiszy. Najbardziej znane klawisze należą do
firmy Cherry MX i w zależności od zastosowania oferują inną siłę nacisku i
dźwięk. Poniżej znajdziecie gift prezentujące zastosowanie dwóch
najpopularniejszych z nich : nastawionych głównie na granie redów (mają bardzo szybki
czas reakcji, ale przy pisaniu można łatwo popełniać błędy) i bardziej uniwersalne,
z charakterystycznym klikiem Cherry MX Blue.
Po przeprowadzeniu dość długiego researchu i obejrzeniu
kilkunastu recenzji różnych klawiatur mechanicznych, zdecydowałam się na
Corsaira K70 z klawiszami Cherry MX Blue. W Polsce znacznie większą
popularnością cieszą się produkty firmy Razer (od jakiegoś czasu nie korzystają
z klawiszy Cherry i produkują w Chinach własne odpowiedniki), nieźle radzi
sobie również marka Tesoro. Corsair przyciągnął mnie jednak bardzo ciekawym
designem i podkładką pod nadgarstki.
Klawiatury mechaniczne nie należą do najtańszych i są
postrzegane jako high-endowe akcesoria dla graczy. Dlatego w ramach
racjonalnych wyborów, zdecydowałam się na wersję z czerwonym podświetleniem, a
nie wielokolorowym RGB. Wielokolorowa klawiatura na pewno wyglądałaby jeszcze
lepiej na biurku, ale i bez tego K70 spełnia swoje zadanie i prezentuje się
bardzo dobrze. Na odatek w standardzie otrzymałam specjalne, czerwone
wyprofilowane wymienne klawisze WSAD-u oraz numeryczne 1-6. Klawisze wyjmuje
się niezwykle łatwo specjalnym narzędziem i trzeba się BARDZO postarać, aby je
uszkodzić. A gdy chcemy pograć, wyprofilowane przyciski nadają się idealnie.
Klawiatura mechaniczna wymaga jednak przyzwyczajenia. Po
pierwsze, jeśli wcześniej korzystaliśmy z klawiatur w laptopach lub modeli
takich jak Razer Deathstalker, większy skok klawiszy początkowo będzie
uciążliwy. Ale tylko początkowo. Wyprofilowanie klawiszy, a w przypadku
przełączników Cherry MX Blue również wyraźny skok w połowie klawisza (klawisz
już wtedy jest uznawany za naciśnięty) sprawiają, że będziemy pisać o wiele
szybciej i popełnimy znacznie mniej błędów.
Przełączniki Blue dobrze nadają się również do grania (chociaż tu prym wiodą przełączniki Red oraz Brown) - umożliwiają znacznie szybszą reakcję na zdarzenia dziejące się na ekranie i równoczesne naciśnięcie wielu klawiszy (tzw. antighosting). Po kilkunastu minutach w Battlefieldzie biegało mi się znacznie lepiej (latanie helikopterem to nadal coś, co przyczynia się do zwiększenia szans przeciwnego teamu na zwycięstwo), a i oddalone od WSAD-u przyciski nie sprawiały takich trudności w trafieniu. Często słucham na komputerze muzyki, korzystając ze Spotify'a. Ogromny plus za to, że obecne w prawym, górnym rogu klawisze multimedialne obsługują i ten program. Dzięki temu nawet podczas grania możemy zmienić piosenkę zmniejszyć głośność.
Tak prezentuje się narzędzie do wyjmowania klawiszy
Inną bardzo fajną opcją jest regulacja podświetlenia - ta opcja powoli przechodzi już do standardu w produktach dla graczy, jednak Corsair zaoferował również ciekawą funkcję - klawisze nie są podświetlone, a dioda pod klawiszem uruchamia się na parę sekund tylko po tym, jak ją naciśniemy. Daje to fajne efekty podczas pisania i zachęca do zwiększania szybkości klikania.
Nie ma jednak produktu bez wad. W tym wypadku jest to
głośność użytkowania. Jeśli uwielbiamy charakterystyczny klik rodem ze starych
klawiatur, będziemy zadowoleni. Jeśli nie – powinniśmy zastanowić się nad
założeniem specjalnych nakładek wyciszających pod klawisze lub kupnem
klawiatury membranowej. Mieszkając sama nie mam żadnego problemu z głośnymi
salwami kliknięć w ciągu nocy, ale jeśli macie innych domowników niż kot, mogą
być oni bardzo niezadowoleni z waszego zakupu. Charakterystyczny dźwięk słychać
nawet podczas noszenia słuchawek.
Jeśli nie przeszkadza wam wspomniany hałas i cena (kosz takiej klawiatury to od 300 do nawet 650 zł), a chcecie mieć długowieczną klawiaturę z charakterystycznym klikiem (poniżej filmik z próbkami dźwiękowymi) i szybkim czasem reakcji - dajcie szansę klawiaturze mechanicznej. Przed zakupem przetestujcie jednak ten typ klawiatury u znajomych lub w jednym ze sklepów komputerowych. Ja po zakupie K70 nie planuję już wracać do klawiatur membranowych :)
Netflix to firma, która nieustannie serwuje nam dobre
jakościowo seriale. Na dodatek, ponieważ są one dostępne tylko online, nie dotyczą
ich reguły rządzące programami emitowanymi w telewizji ogólnodostępnej w USA.
Najnowsze serial Wachowskich Sense8, polityczne mistrzostwo House of Cards oraz
najmroczniejszy serial Marvela – Daredevil – te produkcje nie mogły powstać
gdzie indziej. Podobnie jest z Orange Is the New Black. Historia na bazie
autobiograficznej książki Piper Kerman o kobietach przebywających w więzieniu o
niskim rygorze przed premierą nie zapowiadała się na aż tak wielki hit. A
okazało się, że przygody Piper i pozostałych osadzonych pokochali zarówno
krytycy, jak i widzowie.
Moje oczekiwania wobec trzeciego sezonu również były bardzo
wysokie – pierwszy i drugi sezon trzymały poziom, na dodatek do stałej obsady
miała powrócić postać Alex Vause, granej przez Alex Vause. Trzynaście nowych
odcinków pochłonęłam w dwudniowym maratonie i już teraz mogę napisać – z niecierpliwością
czekam na czwarty, już potwierdzony sezon.
Uwaga!!! Poniższa recenzja to wrażenia z trzeciego sezonu,
nie mogło więc obyć się bez odwoływania do konkretnych postaci i wydarzeń.
Czujcie się ostrzeżeni przed spoilerami ;)
W więzieniach w USA przebywa ponad 2,2 miliona osób. I
większość z nich, nawet jeśli uda im się z nich wyjść, szybko do nich wraca.
OItNB to tragikomedia i pomimo tego, że dużo w niej humoru, całościowy odbiór
sytuacji uwięzionych nie jest w żaden sposób zabawny. I to właśnie o tym jest
trzeci sezon. Czy więzienie resocjalizują? Są odpowiednią karą za zbrodnie?
Pomagają powrócić na łono społeczeństwa? Jeśli serial Netflixa miałby być tego
wyznacznikiem, mogłabym napisać tylko jedno – nie za bardzo.
Piper Chapman chyba nigdy nie była moją ulubioną bohaterką –
zapatrzona w siebie, narcystyczna i ciągle żyjąca w przekonaniu, że jest jedną
z tych dobrych. A im więcej oglądamy odcinków, tym bardziej zaczynamy w to
wątpić. Wątek jej związku z Larrym został ostatecznie zakończony (i dobrze,
postać grana przez Jasona Biggsa do najciekawszych nie należała, ale nie od
dziś wiadomo, że Orange to serial przede wszystkim o kobietach), a do więzienia
powraca Alex. Biorąc pod uwagę ogromną chemię, jaka łączyła te bohaterki i
skomplikowaną przeszłość, można było spodziewać się, że scenarzyści zaoferują
nam więcej scen Alex z Piper i flashbacków z życia tej pierwszej. Nic z tego.
Najwidoczniej będziemy musieli poczekać na to do czwartego sezonu. Trochę to
rozczarowujące, biorąc pod uwagę znikomą obecność Alex w drugim sezonie, ale za
to mamy całkiem ciekawy wątek Piper. Dlaczego ciekawy? Ano bo oglądając
wcześniej setki innych seriali i filmów, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że
prężnie rozwijający się biznes Piper w sprzedawaniu noszonej przez więźniarki
bielizny kiedyś wyjdzie na jaw. I bohaterka sama zafunduje sobie więcej lat za
kratkami. Póki co odkrywa w sobie gangstera i nie słucha ostrzeżeń Alex.
Piper rozwija swoje umiejętności
Siłą OItNB jest jednak coś innego – ogromny przekrój przez
charaktery więźniarek i systematyczne ukazywanie ich życiowych historii. A w
tym sezonie – również przybliżenie postaci strażników i kierowników placówki. W drugim sezonie mogliśmy poznać postacie
czarnoskórych kobiet, w tym większy nacisk został położony na postacie Latynosek
– Aleidy Diaz, Marisol Gonzales (cały czas mnie ciekawi, dlaczego trafiła na
tyle lat do więzienia za sprzedanie czegoś, co nawet nie było LSD) oraz pozostających w zeszłych sezonach w
cieniu: wychowanej w surowej, religijnej społeczności Leanne, Big Boo,
praktycznie nieodzywającej się Normie. Właściwie każda postać ma swoje pięć
minut (tylko czasami szkoda, że to tylko te 5 minut!), chociaż tym samym
zdarzają się nagłe zniknięcia. I tak: Nicky nie pojawia się w finalnych
odcinkach (mam nadzieję, że jednak powróci w czwartym sezonie), a John Bennett
znika równie szybko, pozostawiając w pamięci świetny flashback z tańcem i
irytujący do samego końca wątek dziecka Dayi (no ile można, a to na pewno nie
koniec zastanawiania się, co będzie z dzieckiem dalej).
W poprzednich sezonach postacie męskie były najogólniej
rzecz mówiąc nieistniejące – Hayley bywał wkurzający, wyskakując z rasizmem, mizoginistycznymi
wypowiedziami i homofobią (doprawdy, wybrał sobie świetne miejsce do pracy, pasujące
do jego charakteru) a Pornstache po prostu był Pornstache (w tym sezonie jego
chwilowy comeback jest świetny). W tym jest już lepiej. Zajmujący się sprawami
technicznymi w więzieniu Joel Luschek jest naprawdę zabawny, a mający na uwadze
dobro więźniarek i stan więzienia Joe Caputo toczy walkę z korporacją i rosnącymi
wymaganiami pracowników. A to prowadzi do rewelacyjnego finału sezonu, który
dorównuje temu, co zaserwowano nam pod koniec pierwszego sezonu. Jest ciekawie!
źródło: http://bussykween.tumblr.com/
Sezon pochłonęłam jak przystało na serialoholika - szybko i z małymi przerwami. I niestety miałam uczucie niedosytu. Trzynaście odcinków trzyma poziom, ale brakuje zamknięcia wątków, za to mnożą się pytania o przyszłość większości bohaterów. Wątek Alex został urwany w krytycznym momencie (a i tak było jej za mało ;(, Piper postanowiła zostać samotnym wilkiem i bez większych skrupułów ukarała osobę, która ukradła jej oszczędności i tym samym sprowadziła na nią przedłużoną odsiadkę w więzieniu o wyższym rygorze. A wspomniany wątek tego, kto zajmie się dzieckiem Diaz (która nadal nie ma własnego zdania) będzie się ciągnął i ciągnął i w przyszłym roku. Jedno jest pewne – potencjał na nowe odcinki jest i to ogromny. Netflix znowu nie zawiódł, dostarczając tytuł, który pod zabawną otoczką i humorem, pokazuje trudne i smutne historie kobiet, które w pewnym momencie wybrały źle i teraz płacą za to cenę.