piątek, 19 września 2014

Dlaczego oglądam seriale, a filmy poszły w odstawkę

Nigdy nie byłam aż tak wielką fanką filmów. Owszem, lubiłam je oglądać, ale wolałam sięgnąć po książkę albo grę komputerową. A gdy zaczęłam oglądać seriale (zaczęło się w czasach podstawówki od Smallville oraz Przyjaciół), filmy oglądałam znacznie rzadziej, nigdy w telewizji, a raczej nowe produkcje w kinie. I czuję się z tym świetnie, zwłaszcza, że seriale potrafią zaoferować moim zdaniem znacznie więcej i to z paru powodów.

Nie wyobrażam sobie takiego wciągnięcia przez jakąkolwiek serię filmową ;)

Na przestrzeni lat zmieniała się branża filmowa, ale to samo nie mogło ominąć branży serialowej, która moim zdaniem przeszła znacznie większą rewolucję – od pierwszego całogodzinnego serialu HBO OZ, poprzez Zagubionch, aż po rewelacyjne produkcje Netflixa Orange is the New Black oraz House of Cards. Produkcji, które nadal mam do nadrobienia i chciałabym obejrzeć cały czas przybywa i nic nie zwiastuje tego, że miałoby się to zmienić. Natomiast jeśli chodzi o filmy – tutaj już od dłuższego czasu ograniczam się do swoich lubionych filmów o superbohaterach oraz produkcji, które są nagradzane i nominowane do Oscarów i Złotych Globów. Nie przeciągając już dłużej, w punktach i z GIFami z Tumblra (tak, za to też uwielbiam seriale, ogromny support fanów i liczne materiały).

Długość ma znaczenie

Większość filmów trwa od 90 do 120 minut. Przywykliśmy już do tego tak bardzo, że czasami nie potrafimy usiedzieć w kinie na dłuższym filmie. Wynika to oczywiście z tego, że im film krótszy, tym więcej razy można wykorzystać danego dnia salę kinową, więc większość dystrybutorów stara się to wykorzystać jak najlepiej. Często filmy na tym bardzo cierpią – pojawia się jedna scena, która z pewnością mogłaby prowadzić do rozwinięcia jakiegoś wątku, ale szybko odchodzi w zapomnienie, albo postać bohatera posiada motywację do działań wyjaśnioną w jednym zdaniu.

Scenarzyści muszą się bardziej wysilić, przy tworzeniu takich filmów ja Avengers – w końcu każdy z bohaterów powinien mieć chwilę dla siebie, szansę na pokazanie swojego charakteru i wejście w interakcję z innymi postaciami, ale jak zrobić to w tak krótkim czasie, nie zapominając o akcji? Co na dodatek dla mnie najgorsze (jestem wielką fanką villainów i postaci niejednoznacznych, wierzę, że pewnego dnia będę mogła obejrzeć film, w którym zło triumfuje i nie robi w finałowych scenach idiotycznych błędów, żeby dać fory tym dobrym) źli bardzo często są sprowadzeni do tego, że po prostu są źli. Całkiem nieźle udało się sprostać temu wyzwaniu scenarzystom „Królewny Śnieżki i Łowcy”. O ile pojawia się tam Kristen Stewart i pod koniec wygłasza tak nieprzekonującą przemowę, że w kinie prawie wybuchłam śmiechem, to sam film warto obejrzeć z powodu postaci Złej Królowej. Postać ta kradnie wszystkie sceny i to jej do końca kibicowałam.




Z serialami jest inaczej, ponieważ mają przeważnie od 10 do 24 odcinków, do tego podzielone są na sezony. Oznacza to, ze twórcy mają o wiele więcej czasu na przedstawienie charakterów oraz fabuły. Często powstają oczywiście odcinki – zapychacze, albo serial jest po prostu zlepkiem odcinków praktycznie ze sobą niepowiązanych poza „sprawami odcinka” (tak było z Elementary, do tej pory nie dotrwałam do finału drugiego sezonu).

Bohaterzy nabierają głębi

Skoro seriale mają więcej odcinków, to pojawia się szansa na pokazanie bohaterów, których można określić większą liczbą przymiotników, pokazać ich przeszłość i środowisko. Najlepszy przykład? Zagubieni. Flashbacki należały do moich ulubionych momentów w tej produkcji, a wiele z tamtych postaci do dziś z łatwością wcisnęłoby się do mojego zestawienia ulubionych bohaterów. Innym dobrym przykładem tego, jak można pokazywać przeszłość postaci jest Once Upon a Time, chociaż dopiero zaczęłam to oglądać i jestem w połowie pierwszego sezonu, Evil Queen/Regina jest głównym powodem, dla którego oglądam ten serial. Pomimo tego, że produkcja jest nadawana w stacji ogólnodostępnej i stara się raczej nie przesadzać z mroczniejsza tematyką, to w powolnym tempie pokazuje to, jak bohaterka zmieniała się w wyniku nieszczęść, pogrążenia w gniewie i chęci zemsty. I nawet po przenosinach do czasów współczesnych, często niesłusznie jest oskarżana o złe intencje i czyny. W końcu, ciężko zapomnieć o przeszłości i środowisko niejako wymusza na niej takowe zachowanie. Na pewno w przyszłości na blogu pojawi się oddzielny tekst o tym serialu i sposobie, w jaki scenarzyści bawią się motywami znanymi z baśni i legend.
 
 
Najciekawszy motyw w Once Upon a Time - czy można się zmienić?

Co prawda nadal przede mną parę seriali, które powinnam obejrzeć (do tej pory nie widziałam American Horror Story, True Detective i Fargo), ale cieszy mnie to, że amerykańska widownia jasno zwraca swoją uwagę na seriale, które w znacznej mierze opierają się na bohaterach, rzadziej oglądając typowe procedurale (Bones, Mentalist, CSI we wszystkich możliwych miastach). House of Cards odniosło ogromny sukces przede wszystkim dzięki pokazaniu charyzmatycznej pary, która posunie się do wszystkiego, aby zdobyć władzę. Intrygi, manipulacja innymi – Claire i Frank tak bardzo intrygują widzów, ponieważ przedstawiają bohaterów, którzy chcą w sowim życiu coś innego niż szczęśliwa miłość, stadko dzieci albo dobro całego świata. A nie są przy tym do końca pozbawieni uczuć i jednowymiarowi. Scena wywiadu Claire i wyjawienie zdarzeń z jej przeszłości to jedna z najlepiej rozpisanych scen, jakie miałam okazję ostatnio obejrzeć.

Większa swoboda twórcza

Stacje takie jak Showtime, HBO czy też Netflix nie boją się podejmować ryzykownych decyzji, dając szansę najbardziej oryginalnym projektom. I to jest jedna z kluczowych przyczyn sukcesu stacji kablowych. Nie wiążą ich takie ograniczenia względem brutalności, tematyki ani ilości seksu na ekranie. Dzięki temu HBO emituje Grę o Tron, Starz wypuściło jeden z najlepszych seriali jakie widziałam (a na pewno z jednym z najbardziej satysfakcjonujących finałów) czyli Spartacusa, Showtime zrobiło serial Masters of Sex a BBC America produkcję, gdzie jedna aktorka wciela się w kilkanaście klonów. Z każdym rokiem przeglądając zapowiedzi serialowe, coraz mniej patrzę na to, co ma do zaoferowania NBC, FOX i reszta ogólnodostępnych stacji, a patrzę na produkcje Netflixa, HBO i reszty. A o widza serialowego zaczynają walczyć też HISTORY, Discovery, Amazon, Cinemax oraz SundanceTV.
Jeden z wielu rewelacyjnych monologów Franka Underwooda


Bo przecież bohaterami mogą być również kobiety

Kobiety w filmach rzadko kiedy są głównymi bohaterkami, a już prawie nigdy nie zdarza się to w wysokobudżetowych produkcjach. Pewnie, zaczyna się to powoli zmieniać, ale o ile w filmach jest to tempo spacerowe, to w serialach jest to już powolny bieg. Weźmy parę przykładowych produkcji z ostatnich lat – Amazing Spider-Man 2, Avengers, Iluzja, W ciemność. Star Trek – kobiety oczywiście się tam pojawiają, a jakże, jednak zawsze grają drugoplanowe role, zawsze ostatecznie przekonują się do racji głównych bohaterów i raczej nie mają własnych wątków pobocznych.

Słyszeliście może o teście Bechdel? Jest to test, sprawdzający, czy dany film/serial/książka posiada chociażby jedną scenę z dwiema kobietami, które ze sobą rozmawiają o czymś innym, niż mężczyźni. Pomyślcie o ostatnich filmach, które widzieliście i spróbujcie przywołać takie sceny. Dla zainteresowanych – zestawienie 10 znanych produkcji filmowych, które ten test oblewają: http://filmschoolrejects.com/features/10-famous-films-that-surprisingly-fail-the-bechdel-test.php

W serialach jest już o wiele lepiej, chociaż nadal sytuacja nie jest aż tak dobra. Przykładowo, jak często Beckett z Castle’a ma okazję porozmawiać z inną postacią żeńską? Która nie jest prawdopodobnym sprawcą? Na przykład z córką bohatera, albo jego matką? Ten brak  idealnie wykorzystał Netflix z Orange is the New Black. Akcja osadzona jest w żeńskim więzieniu, a postacie męskie pełnią tam właściwie rolę tła. I okazuje się, że produkcja skupiająca się na kobiecych problemach i relacjach między nimi może być równie ciekawa.

Podobnie z inną produkcją, którą odkryłam całkiem niedawno – Orphan Black. Nie chciało mi się wierzyć zapewnieniom, że serial o żeńskich klonach, granych przez tą samą aktorkę może być ciekawy. A jednak okazuje się, że tak jest. Tatiana Maslany wciela się w rolę bohaterek, które dzielą to samo DNA, ale różnią się wyglądem, charakterem i tym, jak spoglądają na życie, że aż ciężko wybrać jedną bohaterkę, której kibicuje się najbardziej.
Idealny przykład rozwoju postaci w Orphan Black i to co lubię najbardziej - siostrzanej relacji (yup mam siostrę i zrobiłabym dla niej wszystko)


Nawet w serialach stacji ogólnodostępnych można zauważyć zmianę. Postać Abbie Mills z Jeźdźca bez głowy (Sleepy Hollow brzmi o wiele lepiej) jest silną, czarnoskórą postacią pierwszoplanową (obawiałam się, że będzie mnie irytować równie mocno co Tara z True Blood, ale nie! ^^), na dodatek scenarzyści potwierdzają, że pomiędzy nią a Ichabondem będą więzy przyjaźni, ale nie liczmy na love story, ponieważ serce bohatera należy do Katriny.

Możliwość dyskusji i reakcji na sugestie fanów

Stworzenie filmu zajmuje dużo czasu, a każda scena, która pojawi się w ostatecznej wersji jest szeroko dyskutowana i analizowana. Nie będzie już szansy na to, żeby pokierować bohaterów w inną stronę, albo zmienić któryś wątek fabularny. W przypadku seriali takie coś jest jak najbardziej możliwe, a twórcy coraz chętniej z tego korzystają. Netflix analizuje, które odcinki fani oglądali najchętniej, które sceny uruchamiali ponownie, a co przewijali. Dzięki temu doskonale wie, czego naprawdę chcą widzowie i im to dostarcza. Zamiast sprzedawać gotowy produkt i zachęcać do jego kupna, sprawdzają najpierw, co chcieliby widzowie. I tak oto w Orange is te New Black w trzecim sezonie pojawi się więcej Alex (Laura Prepon miała niestety bardzo napięty kalendarz i nie mogła wystąpić w większej liczbie odcinków drugiego sezonu), a w drugim sezonie House of Cards dość szybko pozbyto się jednej z irytujących postaci.

Postać Felicity podbiła serca fanów serialu Arrow tak szybko, że stała się jednym z najważniejszych członków obsady, a w trzecim sezonie ma jej być jeszcze więcej. Jakby tego byłoby mało, będzie się również pojawiać w komiksach.

Oliver i Felicity z Arrowa 
Twórcy wiedzą, jak ogromne znaczenie mają media społecznościowe, seriale posiadają profile nie tylko na Facebooku, ale i Twitterze oraz Tumblrze.Zwłaszcza ten ostatni serwis stał się mekką fanów popkultury, filmów, gier i seriali.

Dyskusje ze znajomymi

Oglądanie filmów i seriali to rozrywka sama w sobie, ale jeszcze lepsze jest późniejsze skonsultowanie swoich spostrzeżeń i skonfrontowanie przemyśleń ze znajomymi. Nic tak nie zbliża do siebie, jak dyskusja na temat wspólnych zainteresowań, a o ile film z reguły widzimy raz w kinie, w przypadku seriali możemy dyskutować co tydzień o nowym odcinku (bądź też całym sezonie na Netflixie). Staje się to miłą rutyną. Sama brałam udział w dyskusjach o nowych odcinkach Gry o Tron z resztą osób z mojej pracy, co było idealną odskocznią od kolejnych ASAP- ów oraz maili, motywacją do przyjścia do biura.


Last but not least, powyższy tekst nie oznacza, że nie lubię filmów. Po prostu oglądam je rzadziej, znacznie więcej (aż za dużo) czasu poświęcając serialom. A jakie są Wasze przemyślenia na temat oglądania filmów i seriali? Co oglądacie chętniej i dlaczego? :)

czwartek, 18 września 2014

A może by tak klasyczne fantasy trochę zapomnianego Raymonda E. Feista?



Sukces Gry o tron oraz napływ Young Adult Fantasy i wszelkiej maści wampirów zmieniły fantastykę. Co prawda zawsze znajdą się przeciwnicy tego gatunku z argumentami, że to „wymyślone bajeczki z dobrymi władcami i baśniowymi krainami, dla tych, którzy nie potrafią zaakceptować teraźniejszości”, jednak takich lektur pojawia się coraz mniej. Sama przyznam, że ledwo pamiętam, kiedy ostatnio czytałam książkę, którą można by było zaliczyć do klasycznego fantasy. Ostatnio były to dzieła Andre Norton, od których mocno się odbiłam (te wielowymiarowe sylwetki bohaterów, oh wait, to oni mają charaktery?), ale w końcu zdecydowałam się zabrać za inny, długi cykl zaliczany często do typowej, klasycznej fantasy – powieści Raymonda E. Feista zawarte w cyklu Riftwar.

Parę słów o cyklu

Cykl Riftwar składa się z 10 serii (głównie trylogie) oraz zbiorów opowiadań, które łączy miejsce akcji oraz przewijający się przez nie bohaterowie. Autor do tej pory publikuje nowe odsłony, a sprzedaż jego książek przekroczyła już 15 milionów egzemplarzy, jednak o dziwo jego imię i nazwisko nie jest aż tak rozpoznawalne, jakby mogło się początkowo wydawać. Nawet strona autora i cyklu straszą wyglądem z początku lat 90-tych i brakiem aktualizacji (http://www.crydee.com/). Niezbyt zachęcający początek.

W powieściach mamy okazję śledzić losy bohaterów dwóch współistniejących światów, pomiędzy którymi zostało utworzone magiczne przejście – Midkemii oraz Kelewanu. Pierwszy z nich to klasyczne fantasy (nic dziwnego, Feist wielokrotnie podkreślał w swoich wywiadach, że pasjonuje się systemem RGP D&D), natomiast znacznie ciekawiej prezentuje się Kelewan, inspirowany kulturą japońską, chińską, koreańską, a nawet aztecką. Na razie miałam okazję przeczytać pierwszą chronologicznie trylogię (składającą się z czterech tomów, ostatni został podzielony na dwie książki) drugą część następnej trylogii (Trylogia Imperium) oraz parę kolejnych książek. Poniżej znajdziecie moje wrażenia i uwagi odnośnie następujących lektur (ale nie będą to recenzje wszystkich tomów po kolei, zajęłoby to zbyt dużo czasu, a i nie każdy cykl zasługuje na poświęcenie mu takiej uwagi (niestety).



Saga o wojnie światów (akcja dzieje się w świecie Midkemii, później również na terenie Kelewanu):

1. Adept magii (ang. Magician: Apprentice, 1982) - w 1996 w Polsce
2. Mistrz magii (ang. Magician: Master, 1982) - w 1996 w Polsce
3. Srebrzysty cierń (ang. Silverthorn, 1985) - w 1996 w Polsce
4. Mrok w Sethanon (ang. A Darkness at Sethanon, 1985) - w 1997 w Polsce

Saga o wojnie światów - od zera do czarodzieja i ratowanie krainy przed wszechpotężnym ZŁEM

Pierwsza trylogia Feista stanowi dobre wprowadzenie do uniwersum, jednak jest bardzo sztampowa - mamy tutaj dwójkę chłopców, z których jeden z nich zostaje ostatecznie potężnym czarodziejem, a drugi niezwyciężonym wojownikiem będącym wcieleniem starożytnej rasy Valheru. O ile pierwsza część skupia się przede wszystkim na tych dwóch postaciach, tak w kolejnych tomach pojawiają się kolejne – złodziej Jimmy, książę Arutha a fabuła zaczyna przedstawiać zdarzenia oczami znacznie większej liczby postaci.

Cały czas zastanawiałam się, jak ocenić te książki – to niezła fantasy, klasyczna aż do bólu, ale przy tym dość sprawnie napisana. Co prawda nie wciągnęła mnie aż tak bardzo, ale jako wstęp do większego cyklu jest dobrym rozwiązaniem.
Trylogia Imperium (fabuła osadzona na terenie Kelewanu, mniej więcej w tym samym czasie co pierwsza seria):

1. Córka Imperium (ang. Daughter of the Empire, 1987) 
2. Sługa Imperium (ang. Servant of the Empire, 1989) 
3. Władczyni Imperium (ang. Mistress of the Empire, 1989)


Trylogia Imperium - Frank Underwood Kelewanu, czyli polityka w najlepszym (i to na dodatek kobiecym) wydaniu

Po przeczytaniu łącznie 15-tu (i to nie wszystkie książki tego autora) mogę jasno stwierdzić, że trylogia napisana z Janny Wurst jest absolutnie najlepszą częścią twórczości osadzonej w świecie Riftwar i ją powinien przeczytać każdy. Zawsze darzyłam ogromną sympatią silne postacie kobiece. I to nie w sposób, jaki pokazuje przykładowo Ziemiański Achaję - bluzgającą, walczącą i pijącą kobietę, którą różni od mężczyzny właściwie tylko wygląd. Można by było zmienić jej imię na Achaj i wcale nie byłoby potrzeby zbytniej ingerencji w fabułę powieści.

W przypadku Trylogii Imperium główna bohaterka to młoda dziewczyna Mara, która po śmierci swojej rodziny samodzielnie musi doprowadzić do przetrwania rodu Acoma. Kelewan to świat o wiele ciekawszy niż Midkemia (gdzie dzieje się akcja pozostałych ksiażek Feista), honor rodu jest sprawą nadrzędną, a jako kobieta, Mara musi zmierzyć się z jeszcze większą ilością kłopotów. Rzadko kiedy można zobaczyć postać żeńską, którą została tak sprawnie napisana - nie jest zawsze bezbłędna, czuje rozterki i często działa na ślepo, ale dzięki temu tym bardziej kibicujemy jej w rozgrywkach, w której stawką jest życie jej, jej służby i przetrwanie rodu. Gdybym miała porównać fabułę trylogii do innych książek lub seriali - wybrałabym "House of Cards" oraz "Grę o Tron".

To solidna porcja literatury, wyróżniająca się na tle pozostałych powieści w cyklu Riftwar.

Warto, a może lepiej coś innego?

Warto, ale przede wszystkim Trylogię Imperium, można również wcześniej spróbować klasycznej fantasy, czyli sagi o wojnie światów. Kolejne tomy nie są już tak dobre, chociaż zdarzają się wyjątki. Zbyt często mamy drogę od zera do bohatera, a przewijający się przez wszystkie tomy Pug nigdy nie zdobył mojej sympatii. Ale ten ostatni zarzut to zapewne wynik mojego braku sympatii do takich czarodzieji jak Pug, Gandalf, Dumbledore etc. :)

PS: Ponieważ jestem wielką miłośniczką wyłapywania świetnych cytatów podczas czytania/oglądania filmów i seriali, poniżej dwa, które przyciągnęły moją uwagę:

“Friends can betray you, but with an old enemy, you always know where you stand.”

― Raymond E. FeistKrondor: The Betrayal


“Every person you encounter, whom you interact with, is there to teach you something. Sometimes it may be years before you realize what each had to show you.”

― Raymond E. FeistRise of a Merchant Prince



Popularne posty